Stołeczna radna Małgorzata Załęcka (49 l.) nie należy do kryształowych osób. Do Rady Warszawy trafiła z listy Prawa i Sprawiedliwości. Jednak, kiedy PiS zainteresował się opinią radnej, ta czmychnęła do Platformy.
Gdy Państwowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego nakazał opróżnienie budynku, w którym mieszkała Załęcka, złożyła podanie do miasta o przydział nowego lokum. Wypisała w nim listę życzeń: "Lokal powyżej pierwszego piętra, ale nie wyżej niż na piątym, ze wszystkimi wygodami, najlepiej na Saskiej Kępie, blisko Wisły, by mieć szybki dojazd do siedziby Rady Warszawy". Opisała to "Rzeczpospolita". Jednak radna w rozmowie z reporterami "Rz" zaprzeczyła, że złożyła taki wniosek. Gdy dziennikarze pokazali jej to pismo, dopiero wtedy się przyznała. To było jej pierwsze kłamstwo.
A my złapaliśmy ją na drugim. Radna w 2001 r. startowała (bezskutecznie) w wyborach do Sejmu z listy Samoobrony. Przechodząc do Platformy, powiedziała w swoim nowym klubie, że nigdy nie kandydowała z list partii Leppera. Jednak w protokołach Państwowej Komisji Wyborczej z 2001 r. widnieje na listach Samoobrony.
- Pani Załęcka dała się poznać jako dobra radna dbająca o interesy mieszkańców, a jeżeli chodzi o jej członkostwo w Samoobronie, to sama zdementowała te rewelacje - mówi Marcin Kierwiński (32 l.), szef klubu PO w Radzie Warszawy.
Hm, "dbająca o interesy warszawiaków", ale i swoje. Ciekawe, czy nie o swoje bardziej?