Chodzi o wartą kilka milionów złotych kamienicę z lokatorami przy ulicy Kazimierzowskiej na warszawskim Mokotowie. W 2011 r. roszczenia do kamienicy odkupili rodzice Jakuba Rudnickiego, ówczesnego wicedyrektora Biura Gospodarki Nieruchomościami. - Jako urzędnik miał dostęp do informacji m.in. o tym, kto się ubiega o zwrot, na jakim etapie jest postępowanie. Dla tych, którzy kupują roszczenia, to cenne informacje - alarmowała "Gazeta Wyborcza".
W 2012 r. Rudnicki odszedł z Ratusza, a pod koniec 2013 r. rodzice przekazali mu kamienicę w posiadanie. Jedną z jego pierwszych decyzji było podniesienie czynszu lokatorom. Były urzędnik nie miał sobie nic do zarzucenia. - Nie dostrzegam konfliktu interesów. Rozmawiałem z matką i powiedziałem jej, że dopóki jestem wicedyrektorem, odkładam teczkę Kazimierzowskiej na półkę. Decyzja o oddaniu kamienicy zapadła pół roku po tym, jak złożyłem dymisję - mówił wtedy w mediach. Problem w tym, że procedura zwrotu rozpoczęła się, kiedy Rudnicki był jeszcze urzędnikiem Ratusza.
Sprawą zajęli się więc śledczy. - Od początku roku CBA bada sprawę zwrotu kamienicy, a śledztwo w tej sprawie prowadzi prokuratura we Wrocławiu - informuje nas Piotr Kaczorek z CBA. - Badana jest prawidłowość działania funkcjonariuszy publicznych, jak i przestępstwa przeciwko dokumentom - dodaje rzecznik prokuratury Anna Zimoląg. Wczoraj nie udało nam się skontaktować z Jakubem Rudnickim. Jego ówczesny przełożony, zwolniony niedawno z Ratusza szef BGN Marcin Bajko bronił się dość pokrętnie. - Ja mu powiedziałem, że dopóki będzie pracował w urzędzie, zwrotu kamienicy nie będzie. No więc odszedł z Ratusza i dopiero wtedy przejął budynek - twierdzi Bajko.
Zobacz: AWANTURA na seansie "Smoleńska". O mały włos nie doszło do bijatyki