Dzień po tym zdarzeniu Zbigniew J. wjechał do rowu samochodem. Dlaczego? Bo uciekał przed chcącym go zatrzymać policyjnym patrolem. Okazało się, że był pijany, a wypadek wyzwolił w nim taką agresję, że policjanci musieli zakuć go w kajdanki i umazanego błotem przewieźć na badanie krwi. Szybko okazało się, że sędzia jest... recydywistą! Nie miał prawa jazdy, bo zostało zatrzymane rok wcześniej po tym, jak pijany rozbijał się autem po rodzinnym Chełmie. Wszystko to działo się w 2006 roku, ale dopiero teraz, po 4 latach, wyskoki pana sędziego znalazły swój epilog w sądzie. Rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata - tak brzmi prawomocny wyrok.
Jak to możliwe, że skazanie sędziego trwało tak długo? Przez cały ten czas sędzia nie pracował i uporczywie odwoływał do sądów wyższych instancji, powołując się na przedawnienie. I przez cały czas pobierał uposażenie sędziowskie - ok. 5 tys. złotych miesięcznie.
Sąd Najwyższy orzekł jednak, że przedawnienia nie ma, a Zbigniew J. dopuścił się czynów uchybiających funkcji sędziego. I z tego powodu sędziemu grożą dodatkowe konsekwencje, sprawą bowiem zajmie się sąd dyscyplinarny. - Sędziemu grozi pouczenie, upomnienie, nagana, a nawet złożenie urzędu sędziowskiego, co w efekcie może oznaczać odebranie emerytury - mówi Krzysztof Michałowski z Zespołu Prasowego Sądu Najwyż-szego.
Nie mówiąc o tym, że to kompromitacja i drwina z poważnego urzędu. Zwłaszcza że pan sędzia orzekał w trudnych sprawach ponad 30 lat. To on decydował o przedterminowym zwolnieniu z więzienia Bogusława Baksika, szefa spółki Art-B, skazanego za wyprowadzenie z banków 420 mln zł. Sędzia Zbigniew J. słynął w Tarnobrzegu z surowych wyroków dla pseudokibiców, zabójców i pijanych kierowców. A tu taka wpadka! Zamiast smaku kiełbasy, pozostał wstyd.