Takiej tragedii w niewielkim Sączowie nikt nie pamięta. W sobotę tuż po godz. 13 Rafał C. jechał ośnieżoną ul. Wolności. Ciągnął za swym suzuki sanki z Patrykiem i Paulinką. Z przeciwka nadjeżdżał autobus. Rozpędzone sanki wpadły w poślizg. Wyrzuciło je na drugą stronę ulicy. Kierowca autokaru rozpaczliwie próbował wyminąć dzieci. Odbił w prawo. Niestety, sanki wraz z Patrykiem i Pauliną z impetem wbiły się pod autobus.
Przeczytaj koniecznie: Sączów: Wypadek podczas kuligu. Sanki wjechały pod autobus. 10-latek zginął na miejscu , 8-latka walczy o życie ZDJĘCIA
Dzieci zostały przygniecione ciężarem wielkiego auta do stwardniałego śniegu na poboczu drogi. Przerażeni świadkowie wypadku rzucili się na pomoc. - Każdy łapał, co kto miał, łopaty, lewarki. Próbowaliśmy wykopać śnieg, podnieść autobus, żeby wyciągnąć dzieci - opowiada Franciszek Sapiński (54 l.), jeden ze świadków zdarzenia.
Załamany ojciec dzieci skamieniał. - Zabiłem swoje dzieci. Zabiłem - powtarzał w kółko Rafał Ch.
Do dzieci udało się dotrzeć dopiero, gdy na miejscu pojawił się dźwig. Wtedy okazało się, że Patryk zginął zmiażdżony przez autobus. Jego siostrzyczka Paulina została przewieziona do Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach. Przeszła operację neurochirurgiczną. Jej stan jest ciągle krytyczny.
Policja bada, jak doszło do wypadku. - Na razie nie możemy porozmawiać z ojcem dzieci. Jest w szoku, zajmują się nim psychologowie. Podobnie jest z kierowcą autobusu. Wiadomo jedynie, że obaj byli trzeźwi - mówi Tomasz Czerniak, oficer prasowy będzińskiej policji.