- Ledwie zdążyłem się rozsiąść wygodnie na swoim miejscu i wyjąć książkę, gdy nagle poczułem gwałtowne szarpnięcie, pisk, zaczęliśmy gwałtownie hamować. Pociąg zatrzymał się wśród jakichś zabudowań, ludzie podchodzili do okien. Wyglądali, żeby sprawdzić, co się stało. Było około godz. 6.30. Kilka minut później ktoś przyszedł i powiedział, że pod kołami zginął człowiek - wspomina Krzysztof Galicki (39 l.), który jechał "Brzechwą" z Warszawy do Krakowa.
Na miejscu pojawili się policjanci, karetka pogotowia oraz prokurator. Śledczy ustalili, że pod kołami pociągu zginął Edward T. (+47 l.). Jak dowiedział się "Super Express", było to samobójstwo. Mężczyzna nie mógł podnieść się psychicznie po śmierci konkubiny. Jego dom znajduje się dosłownie kilkanaście metrów od torów. - Mówił, że nie ma po co żyć... i skończył ze sobą - wspominają sąsiedzi Edwarda T.
Praca śledczych trwała niemal 2,5 godz. - Ruszyliśmy około godz. 9 - dodaje Galicki.
Opóźniony przez wypadek pociąg zamiast do Przemyśla, dojechał jedynie do Krakowa. Tam zaczekał na pasażerów z Podkarpacia, których do stolicy Małopolski dowiózł skład zastępczy.
- Myślałem, że będziemy jechać całą trasę. Okazało się jednak, że kończymy w Krakowie - wspomina maszynista Marek Kuczyński, który prowadził z Przemyśla zastępczą lokomotywę. Pasażerowie przesiedli się, ja zdałem dokumenty i przesyłki konduktorskie kolejnej zmianie. Pojechałem do domu - dodaje maszynista.
O godz. 19.35 "Brzechwa" ruszył planowo z Krakowa do Warszawy. Widmo śmierci nie odstępowało składu. O 20.57 koło miejscowości Szczekociny zderzył się czołowo z pociągiem jadącym z Warszawy, który został wpuszczony na niewłaściwy tor. Zginęło 16 osób, a 58 zostało rannych.