Zalane drogi, mosty i pola. Zerwane linie energetyczne i woda pustosząca okolicę. Tak wczoraj wyglądały okolice Słupca, po tym jak zaczął pękać wał przeciwpowodziowy. W samym środku tej tragedii znalazła się siedmioosobowa rodzina Mazurów.
Przerażeni kataklizmem ludzie do końca wahali się, czy opuścić swój dom i porzucić cały dobytek. Jednak kiedy żywioł odciął im drogę ucieczki, Mazurowie musieli działać. Zapadła dramatyczna decyzja o ewakuacji. - Kiedy zobaczyłam, że woda jest już na progu, nie miałam wątpliwości, że muszę ratować dzieci - mówi pani Danuta (35 l.).
Na ratunek Mazurom pospieszyli strażacy ściągnięci z oddalonej o setki kilometrów Ostródy i Bartoszyc (woj. warmińsko-mazurskie). Musieli działać błyskawicznie, bo z minuty na minutę woda się podnosiła, zalewając kolejne pomieszczenia domu. W końcu strażacy na własnych plecach wynosili do strażackiego wozu przerażone dzieci. Najpierw w bezpieczne miejsce przeniesiona została malutka Madzia (3 l.), a potem kolejno Przemek (12 l.), Marek (13 l.), Arek (15 l.), Damian (16 l.). Na końcu z zalanego domu strażacy wyprowadzili mamę, panią Danutę.
Rodzina Mazurów trafiła do bezpiecznej w tej chwili szkoły podstawowej w pobliskim Zabrniu.
- Na razie czujemy się komfortowo, ale nie mamy pewności, że i tu nas nie zaleje - ze strachem w oczach mówi pani Danuta, tuląc do siebie najmłodszą córeczkę. - Najgorsze jest to, że mój mąż został w domu, żeby pilnować dobytku... Strasznie się o niego boję, bo jeśli poziom wody się podniesie, mogę go już nie zobaczyć - dodaje.
Na szczęście sytuacja w powiecie dąbrowskim powoli stabilizuje się. - Strażacy wspólnie z policjantami i mieszkańcami okolicy zdołali opanować sytuację - mówi Zbigniew Bartoszek, dowódca akcji ratowania wału przeciwpowodziowego.