Minister zdrowia była wyraźnie zdenerwowana zarzutami posłów, którzy kpili z niej, że kręciła, a nawet kłamała, kiedy mówiła o poszukiwaniu ciał Polaków w Smoleńsku. Według minister po katastrofie systematycznie dowożono w workach kolejne szczątki ludzkie. - Zadawaliśmy pytania: skąd się one wzięły? Mówiono: przekopujemy ziemię, macie dokładnie to, co wykopaliśmy - wyjaśniała Ewa Kopacz.
Szczątki prezydenta
Szczątki trafiły następnie do Moskwy. Tam po badaniach zapakowano je do skrzyni. Miała 223 cm długości, 83 cm szerokości i 56 cm wysokości. Była drewniana i poskręcana śrubami. Wewnątrz była druga skrzynia - aluminiowa. Do środka Rosjanie włożyli dwa duże worki, a w nich były mniejsze. Zawierały fragmenty ciał Polaków.
Przeczytaj koniecznie: Kopacz: Marszałek Schetyna to taki twardziel, uciekł pod skrzydełka Kaczyńskiego
"Nasz Dziennik" pisał, że należały one do ponad 20 osób, m.in. prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego (+61 l.), dwóch generałów, duchownych i innych pasażerów.
Już pochowali
- Były to szczątki ciał tych, którzy niekiedy wcześniej byli już pochowani. Każdy z tych kawałków był zidentyfikowany, opisany, posiadał swój protokół - mówiła w Sejmie późnym wieczorem Ewa Kopacz. Jak twierdzi minister, tylko w jednym przypadku lekarze nie potrafili wskazać, z czyjego ciała pochodzą szczątki. - Materiał genetyczny był tak wymieszany, że obecna wiedza medyczna nie pozwoliła dokładnie przypisać nazwiska do tej części - tłumaczyła posłom minister.
Odnalezione fragmenty ciał pochowano. Niektóre zostały zwrócone rodzinom - na ich życzenie. Bliscy urządzali kolejne pogrzeby, dokładając do trumien fragmenty ciał. Tak było m.in. w przypadku byłego szefa BBN Aleksandra Szczygły (+47 l.). Szczątki nieodebrane przez rodziny pochowano w zbiorowej mogile na Powązkach.