Kiedy czyta się życiorys Stanisława Aronsona ps. Ryś, nasuwa się myśl, że ten człowiek za każdy etap swojego życia powinien dostać medal. Najpierw młodość w okupowanym przez Sowietów Lwowie, dalej życie z własnego wyboru w getcie w Warszawie. Walka w elitarnym oddziale AK, okupione zdrowiem Powstanie Warszawskie.
Potem emigracja do Izraela i tam znowu walki - z arabskimi sąsiadami. I ucieczki - jak w pełnym napięciu przygodowym filmie. W 1942 roku z transportu wiozącego ludzi z warszawskiego getta do Treblinki. Gdy pociąg stanął w polu, podszedł do małego okienka w górnej części wagonu. Był bardzo szczupły, udało mu się przecisnąć i uciec, chociaż współpasażerowie wrzeszczeli, próbowali go zatrzymać. Bali się, że wszyscy zostaną rozstrzelani.
Albo ucieczka na zachód. Był koniec wojny, może lipiec. Aronson, członek osławionego Kedywu, który wykonywał m.in. wyroki na kolaborantach, czuł, że idą czasy nie dla niego. Postanowił uciec. Udawał Greka - dosłownie! I tak trafił do Palestyny.
PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ: Stanisław Oleksiak: Kondrat obraża pamięć o powstańcach
Zaangażował się w budowę Izraela, ale nie zapomniał o Polsce. Choć wydaje się, że powinien. Tu zginęli jego rodzice i siostra. Obraz płonącego getta, Powstanie Warszawskie, które oceniał jako "straszliwą pomyłkę". Do tego rządy komunistów, którzy przez 41 lat nie pozwalali mu odwiedzić kraju. Stanisław Aronson mimo tych ciężkich doświadczeń nie wyparł się kraju. Przeciwnie, wciąż podkreśla swoje związki z Polską i tłumaczy Żydom, że na Umschlagplatz Polacy uratowali żydowskich więźniów.
Obecne władze doceniają to. Prezydent Bronisław Komorowski podczas wizyty w Izraelu, gdzie spotkał się z prezydentem Szymonem Peresem (90 l.) i z premierem Benjaminem Netanjahu (64 l.), odznaczył Stanisława Aronsona Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.