Aż ciężko w to uwierzyć! Do pracy w stolicy przyjeżdża około 500 tysięcy osób. Rano z pociągów i autobusów z Łodzi, Radomia czy Lublina wylewają się tłumy i pędzą do stołecznych biur, fabryk i sklepów. To prawie jedna czwarta z 1,7 mln zameldowanych warszawiaków. Takimi danymi, m.in. na podstawie pomiarów ruchu, dysponuje stołeczny Ratusz i Unia Metropolii Polskich.
Stolica przyciąga niczym magnes. Ludzie z całego województwa dwa razy dziennie pokonują samochodami, pociągami i wszelkiej maści autobusami setki kilometrów. Wystarczy spojrzeć w porannym szczycie na dowolną wylotówkę lub warszawskie dworce.
- Dwa najbardziej oblężone kierunki to Radom i Łódź, z których dojeżdża do stolicy odpowiednio 50 i 150 tys. osób - wymienia Adrian Furgalski (33 l.) z Zespołu Doradców Gospodarczych TOR. A to ledwie dwa z głównych kierunków codziennych migracji. Prawie 250 tysięcy pracowników dojeżdża z Siedlec, Lublina, Ciechanowa, Ostrowi Mazowieckiej, Płońska, Ostrołęki, Sochaczewa czy Płońska. - To świadczy o tym, że nie jesteśmy wcale tak zastałym społeczeństwem, jak się powszechnie sądzi - uważa Furgalski.
Motywem są oczywiście lepsze zarobki. A na takie dojazdy decydują się wszyscy, od sprzątaczek, ekspedientek czy nauczycieli, po dyrektorów banków. Paweł Kubisz (35 l.) od czterech miesięcy z Łodzi dojeżdża do siedziby banku w Warszawie. Przyzwyczaił się już do tego, że do domu wraca po godz. 19. - Da się z tym żyć - zapewnia. Takich jak on jest coraz więcej. Według GUS w całym kraju na dojazdy do pracy oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów zdecydowało się ponad 2,3 mln osób.