Miejsce, gdzie miała się odbyć polska prezentacja Audi A7 Sportback do końca było trzymane w tajemnicy. Z lakonicznych wcześniejszych informacji można się było jedynie domyślać, że jedziemy tam, gdzie teraz jest ciepło. Ostateczny cel poznaliśmy jednak dopiero na lotnisku.
Na drugą półkulę
Zaskoczenie jest pełne, nawet dla tych, którzy już trochę świata zwiedzili. Najpierw z Warszawy do Paryża, a potem z Paryża do ….Santiago de Chile. Dla kogoś, kto do tej pory latał na krótkich dystansach ponad czternastogodzinny lot to duże przeżycie, zwłaszcza dla pewnej części jego ciała.
Patrz też: Jak zmierzyć przyspieszenie samochodu telefonem - programy dla iPhona i Windows Mobile
Na szczęście podczas lotu można co jakiś czas rozprostować kości, pochodzić między rzędami foteli lub tylko postać. Chętnych do takich ćwiczeń nie brakuje. Stolica Chile wita nas nas bardzo ciepło, dosłownie, nic dziwnego , bo połowa stycznia to u nich pełnia lata. Miasto sprawia wrażenie europejskiej metropolii.
Na ulicach oprócz marek europejskich, sporo aut z Japonii, Chin i Korei. Są również nietypowe wersje bardzo popularnych u nas modeli jak chociażby Toyota Yaris poprzedniej generacji z nadwoziem typu sedan. Trafił się nawet Duży Fiat! Z lotniska jedziemy do hotelu ,żeby odpocząć. Różnica czasu między Polską a Chile wynosi tylko cztery godziny, więc nie robi to nas specjalnej różnicy.
Przeczytaj koniecznie: Audi A7 - cena, OPINIE, recenzje, dane techniczne nowego Audi A7
Dowiadujemy się, że następnego dnia wyruszymy w drogę, która będzie miała łącznie 2 tysiące kilometrów długośc - wzdłuż wybrzeża Ameryki Południowej.
Dzień drugi
Rano, po śniadaniu, wymeldowujemy się z hotelu. Schodzimy do podziemnego garażu gdzie czeka na nas sześć nowiutkich, przetransportowanych z Polski drogą morską Audi A7 Sportback. Do każdego auta wsiada po 3-4 osoby i ruszamy w trasę. Naszym celem jest położona na północ od Santiago La Serena. Do pokonania mamy jakieś 500 km. Jedziemy w konwoju, który prowadzi nasz przewodnik w wynajętym na miejscu Nissanie X-Trail.
Od samego początku wzbudzamy duże zainteresowanie wśród kierowców. Na stacji benzynowej wielu robi sobie zdjęcia przy naszych samochodach. Po drodze odbijamy do miejscowości Ovalle, gdzie znajdują się rysunki naskalne tzw. petroglify pochodzące z ok. VII wieku naszej ery. W końcu dobijamy do La Sereny. Wieczorem idziemy zwiedzać miasto. Na jednym z kościołów widnieje tablica upamiętniająca wizytę Jana Pawła II w 1987 roku.
Dzień trzeci
Wstajemy wcześnie. Do przejechania mamy około 600 kilometrów. Jedziemy dalej na północ tzw. Drogą Panamerykańską, w kierunku Copiapo. Krajobraz staje się coraz bardziej surowy. Zamiast drzew tylko jakieś krzaki, a i te rosną rzadko. Na drodze króluje zakaz wyprzedzania, ale na szczęście dość często pojawia się inny, który na ten manewr zezwala.
Kierowcy wielkich ciężarówek, których na Panamericanie jest sporo, chętnie nas przepuszczają. Jest naprawdę miło. Miejscami droga jest pusta i możemy przycisnąć bardziej pedal gazu. Audi A7, kótrym podróżujemy reaguje natychmiast: zaczyna mruczeć niczym rozgniewany kot, wskakuje na wysokie obroty i wystrzeliwuje do przodu
Odwiedzamy miasto, a raczej osadę Domeyko, nazwaną na część Ignacego Domeyko, polskiego inżyniera górnictwa i geologa, który miał duże zasługi dla Chile. Jego nazwisko nosi jest również jedno z górskich pasm. W Domeyko według informacji naszego przewodnika ma być jeszcze jeden polski akcent, a mianowicie polski ksiądz. Niestety nie ma go na miejscu. Z Copiapo udajemy się w kierunku pustyni Atakama, przez którą wiedzie część słynnego Rajdu Dakar.
Są tam miejsca, gdzie deszcz nie padał od przeszło czterystu lat. Dookoła robi się coraz bardziej księżycowo, choć w pewnym miejscu trafiamy na łąkę pokrytą bujną trawą. Dalej znowu , nic tylko skały , piach i praktycznie żadnej roślinności. Droga jest coraz gorsza. Na zewnątrz upał, ponad trzydzieści stopni. Wewnątrz klimatyzacja utrzymuje cały czas przyjemną temperaturę. Ostatecznie wjeżdżamy na wysokość prawie 3600 m npm i po krótkim postoju wracamy do Copiapo na nocleg.
Dzień czwarty
Przed nami najdłuższy odcinek naszej chilijskiej wyprawy. Prawie 800 km z powrotem na południe w okolice najbardziej znanej wypoczynkowej miejscowości niedaleko Valparaiso, Vinja del Mar. Droga biegnie wybrzeżem Pacyfiku, więc aż prosi się, żeby zjechać na plażę. Nie jest to wcale takie proste, bo albo wymaga to opłaty, albo plaża jest dostępna tylko dla turystów z tego campingu. W końcu trafiamy na plażę dla wszystkich.
Piasek jest bardzo gorący, że na bosaka trudno iść. Woda natomiast jest zimna. Kąpiących jak na lekarstwo. Wracamy na trasę. Późnym popołudniem dojeżdżamy do naszego hotelu. Kiedy wyciągamy nasze bagaże z aut na hotelowym podjeździe pojawia się Ford Mustang z lat dziewięćdziesiątych. Za kierownicą kobieta, która płynną polszczyzną pyta czy jesteśmy z Polski. Kiedy słyszy, że tak, nie kryje swego zdziwienia. Polacy są po prostu wszędzie, a to tylko jeszcze jeden dowód na to. Z krótkiej rozmowy wynika, że nasza rodaczka mieszka w Chile od prawie dwudziestu lat.
Dzień piąty
Rano możemy dłużej poleniuchować. Startujemy dopiero około 11-tej. Najpierw jedziemy do Vinja del Mar. Typowa miejscowość wypoczynkowa. Wszędzie tylko hotele i pensjonaty i mnóstwo turystów. Następnie kierujemy się do Valparaiso. Zatrzymujemy się na jednym z placów w centrum i jak zwykle robimy duże wrażenie. Robimy pamiątkowe zdjęcie, miejscowi przy naszych A-siódemkach również. Wjeżdżamy do zabytkowej dzielnicy położonej na wzgórzu. Uliczki są tak ciasne, że praktycznie nie ma miejsca, żeby zaparkować, ale są „parkingowi”. Skąd my to znamy?
Jest okazja sprawdzić systemy auta, które pomagają wjeżdżac w ciasne luki. Działają? Działają.
Z Valparaiso jedziemy do doliny Casa Blanca. To rejon słynący z winnic, a produkty z tej właśnie okolicy można również dostać w Polsce. My próbowaliśmy na miejscu. Pod wieczór wracamy do Santiago, do tego samego hotelu, w którym mieszkaliśmy po przylocie. Na kolację jedziemy do jednego z najbardziej popularnych tego typu miejsc w mieście. Mnóstwo ludzi! Żeby rozmawiać, trzeba prawie krzyczeć.
Pogwierdzamy: dają dobrze zjeść.
Dzień szósty
To już ostatni etap naszej chilijskiej eskapady. Wybieramy się w Andy, aczkolwiek nie za wysoko. Naszym celem jest nowoczesny ośrodek narciarski położony na wysokości ok. 3000 m npm. Droga wije się serpentynami. Miejscami jest bardzo kręta. A7 prowadzi sie pewnie, a duża moc silnika sprawia, że nawet na stromych podjazdach ochoczo rwie do przodu. Po drodze czeka nas niespodzianka. Zjeżdżamy z drogi do miejsca, gdzie mogą pojawić się kondory. Rozkładamy na skalnej półce kawałki surowego mięsa i czekamy.
Niestety, zamiast kondorów na ucztę przylatują tylko górskie orły. Potem udaje nam się dostrzec te wielkie ptaki. Mimo że są wysoko robią wrażenie. Podobnie jak ośrodek narciarski. To zupełnie nowy obiekt i cały czas się buduje. Co prawda na stokach nie ma śniegu, ale to przecież pełnia lata. Wracamy do Santiago. Jutro wylatujemy do Polski.
Podsumowanie wyprawy
W sumie przejechaliśmy ponad 2000 kilometrów.
Audi A7 Sportback świetnie sobie rodził na różnych chilijskich drogach i nawet tam, gdzie juz ich nie było. Każdego dnia zamienialiśmy się autami. W ten sposób mieliśmy możliwość poznania nie tylko kilku wersji silnikowych, ale także rodzaju dodatkowego wyposażenia.
Wśród dodatków sporo urządzeń, które ułatwiały jazdę, jak chociażby tempomat system pozwalający utrzymywać zadaną prędkość i określoną odległość od jadącego przed nami pojazdu. Samochód sam przyspieszał i hamował. Kierowca trzymał tylko kierownicę. Czterostrefowa klimatyzacja pozwalała każdemu dobrać najbardziej dla niego odpowiednią temperturę. Do tego wszystkiego jeszcze cała masa innych urządzeń, systemów i rozwiązań po to, aby wszyscy na pokładzie Audi mogli poczuć przyjemność z jazdy.