Ofiarą ostatniego pożaru było BMW serii 5 (F10) w wariancie 520d naszego czytelnika z Rzeszowa, które zaledwie dwa tygodnie po opuszczeniu autoryzowanego serwisu producenta stanęło w płomieniach. Auto podlegało bezpłatnej akcji serwisowej już od jakiegoś czasu, ale zdaniem BMW jakiekolwiek zagrożenie związane z pożarem jest niezwykle małe, więc z naprawą wadliwego modułu EGR nie trzeba się przejmować.
W aucie wykonano wszystkie niezbędne czynności i całkowicie sprawne zjechało z podnośnika — tak przynajmniej myślał właściciel wadliwego egzemplarza. Niestety, dwa tygodnie od przeprowadzenia akcji serwisowej, podczas wjeżdżania na autostradę nasz czytelnik poczuł, że w aucie zrobiło się bardzo gorąco i duszno od dymu.
Świadomy tego, od razu zatrzymał samochód i razem ze swoim synem uciekł z dala od pojazdu. Ogień pojawił się tak szybko, że nie było szans na uratowanie czegokolwiek. Nie mając nic do stracenia, nagrał film z akcji gaśniczej.
Kiedy nastąpiły pierwsze pożary?
Wszystko zapoczątkowała fala pożarów w Korei Południowej, gdzie w połowie 2018 roku tamtejszy minister ds. transportu czasowo wycofał z ruchu ok. 20 tys. samochodów marki BMW. Powodem był fakt, że w tym czasie zarejestrowano prawie 30 pożarów w tych samych okolicznościach — wadliwego modułu EGR. Finalnie na terytorium Korei producent wezwał do serwisu ponad 100 tys. egzemplarzy.
Co będzie dalej?
Samochód naszego czytelnika był w całości ubezpieczony, lecz nie wszyscy ubezpieczyciele godzą się pokryć szkody związane z pożarem. Tak też się stało w tym przypadku. Po zapoznaniu się z regulaminem swojego ubezpieczenia AC i oględzinach biegłego jedno było pewne — szanse na odszkodowanie są znikome.
Właściciel spalonego BMW 520d xDrive skontaktował się z serwisem, w którym samochód zaledwie dwa tygodnie temu przeszedł kompletny przegląd i wymianę wadliwych części. Jak się okazało, podczas przeprowadzanej akcji, ku zdziwieniu właściciela moduł nie został wymieniony.
Kto jest zagrożony?
Sam producent nie jest do końca pewny. Wstępnie BMW mówiło o 300 tys. wadliwych egzemplarzach i niskim ryzyku samozapłonu, teraz mówi się już o 1,6 mln samochodów z 4- i 6-cylindrowymi jednostkami diesla. Zagrożone są wszystkie auta z silnikiem wysokoprężnym, które w latach 2010-2017 zjechały z taśmy produkcyjnej. Problem polega na tym, że nikt oficjalnie nie mówi o konieczności wykonania takiej akcji. Wszystkie autoryzowane warsztaty posiadają listę z numerami VIN zagrożonych samochodów, ale co z tego? — jeżeli sami nie zadbamy i nie zadzwonimy, następnego dnia możemy zostać bez samochodu lub nawet w nim spłonąć.