Fabryka Hyundaia położona godzinę drogi od Daegu została wstrzymana po tym, jak u jednego z pracowników potwierdzono zakażenie wirusem 2019-nCoV. Nie wiadomo kiedy zostanie wznowiona produkcja w placówce zlokalizowanej około 100 km od największego południowokoreańskiego ogniska choroby, o której wiemy jeszcze stosunkowo niewiele.
Sprawdź: Oto nowy Hyundai i20! Trzecia generacja swoim wyglądem wzbudza kontrowersje
Taka decyzja wiąże się ze stratami. Po zakomunikowaniu wstrzymania produkcji, ceny akcji koncernu momentalnie spadły o 5 punktów procentowych. Nie ulega jednak wątpliwości, że taka decyzja to nic innego, jak próba ograniczenia strat znacznie większych, niż te które wiążą się z chwilowym wstrzymaniem taśm montażowych. O ile dotychczasowa wiedza o chorobie pozwala stwierdzić, że wirus nie jest znacząco groźniejszy od zwykłej grypy, najlepiej zachować ostrożność w związku z długim czasem inkubacji i łatwością ponownego zarażenia. Więcej chorych pracowników przełożyłoby się znacznie bardziej bezpośrednio na finansowe straty fabryki, a w efekcie koncernu.
Decyzję należy uznać raczej za środek ostrożności. Podobne działanie w niemal takich samych okolicznościach podjął w zeszłym tygodniu Samsung, ale fabryka giganta ruszyła w poniedziałek, po kilku dniach przerwy.
Zakład Hyundaia, o którym mowa, odpowiada za 30% całkowitej produkcji. Powstają w niej SUV-y takie jak Santa Fe, Tucson, ale także nieznane na naszym rynku Palisade i Genesis GV80. Koronawirus mocno wpłynie na czas dostaw, ale także zyski, a w efekcie ceny samochodów. Koncerny nie będą przecież zasypywać strat pieniędzmi ze swoich kieszeni. Jeśli wirus "może być" groźny, to panika i histeria z pewnością już są.