Obecnie przy zakupie auta jesteśmy zobowiązani do zapłacenia akcyzy zależnej od pojemności silnika. Przyjęte są dwie stawki – dla pojazdów z silnikami mniejszymi niż dwa litry wynosi ona 3,1%, dla samochodów napędzanych większym motorem – aż 18,6%.
Podstawą do rozliczenia jest deklaracja wartości pojazdu. Zaniżając ją, importerzy używanych aut płacą mniejszy podatek. To – jak twierdzi Ministerstwo Finansów – powoduje straty wynoszące nawet 500 milionów złotych rocznie.
Zobacz też: Rząd marzy o milionie elektryków, a zapomina o...
Stąd też pojawiły się pomysły, by akcyzę płacić w zależności od wieku i pojemności pojazdu. Płacilibyśmy mało przy kupnie nowego auta do miasta, znacznie więcej za to przy wyborze starej limuzyny. Takie idee spowodowały olbrzymie poruszenie w branży motoryzacyjnej – średnia wieku auta używanego, kupionego w Polsce, to przecież ponad 12 lat!
Dlatego też panika handlarzy samochodów przed nowymi stawkami wywindowała import do niespotykanego od lat poziomu miliona pojazdów. Wszystko po to, by zdążyć przed wprowadzeniem nowej akcyzy, która miała zacząć obowiązywać od pierwszego stycznia 2017. Tyle, że prace legislacyjne ciągnęły się w nieskończoność.
Pisaliśmy o: Gdzie w Polsce jeżdżą najstarsze samochody?
Teraz okazuje się, że po przyjęciu projektu przez Senat, klub PiS zablokował jego pierwsze czytanie. Wiceminister Finansów, Wiesław Janczyk, stwierdził, że dochody do budżetu państwa z tego tytułu są rosnące, a finanse nie są obecnie pod presją.
Innymi słowy, nie ma na razie potrzeby ściągać z kierowców dodatkowych opłat. Nowa akcyza nie wejdzie w życie w najbliższym czasie, a jej stawki nie będą mniejsze. Wiceminister nie ma pewności, czy obniżki akcyzy wpłynęłyby na niższe ceny pojazdów.