Obecnie za przyznanie homologacji i dopuszczenie samochodu do sprzedaży odpowiada kraj członkowski. Jeśli model otrzyma wszystkie wymagane papiery, może trafić na rynek całej Wspólnoty. Skandal dotyczący emisji tlenków azotu przez samochody Volkswagena wymusił zmianę dotychczasowego systemu. Pomysłem cieszącym się największą popularnością było stworzenie centralnej agencji z wyłącznym prawem przyznawania homologacji. Finalnie jednak idea upadła.
Nowe przepisy sprawią, że część samochodów będzie testowanych na drogach, a nie w sterylnych labolatoriach. Co więcej, do testów trafi aż 20% samochodów wypuszczonych na rynek, co ma ukrócić oszustwa.
Zobacz też: Co dalej z 67 tysiącami wadliwych Volkswagenów?
Pojawią się również "krajowe programy nadzoru rynku", lecz biorąc pod uwagę, że starostwa nie potrafią nawet nadzorować Stacji Kontroli Pojazdów (o czym pisaliśmy wczoraj), nie wiązalibyśmy olbrzymich nadziei z tym punktem.
Parlament Europejski przewiduje też, że kara dla producenta będzie wynosić nawet 30 tysięcy euro od samochodu, jeśli nie spełni on wymogów. Opłaty będą też obejmować cztery kółka z urządzeniami wykrywającymi testy.
Pisaliśmy o: 169 lat więzienia dla członka zarządu Volkswagena!
Tym bardziej kuriozalnie – żeby nie powiedzieć żałośnie – przedstawia się opinia unijnego komisarza ds. środowiska, Karmena Velli, który stwierdził, że "wiedzieliśmy, że emisje były wyższe na drogach niż w czasie testów laboratoryjnych, więc już w 2012 roku rozpoczęliśmy przegląd ram dotyczących homologacji dla samochodów." Inne źródła twierdzą, że państwa członkowskie wiedziały o wysokich emisjach już 10 lat temu.
Afera z udziałem Volkswagena, która nagłośniła problem zanieczyszczenia środowiska, wybuchła we wrześniu 2015 roku.
