CZECHY: Wypadek Leszka Kuzaja na XIV Rajdzie Praskim. Piotrek zginął przez głupotę organizatorów

2008-12-08 6:00

Dramat na rajdzie praskim. Polski sportowiec Leszek Kuzaj wypadł z trasy i wjechał w grupę kibiców. Na miejscu zginął młody Polak. W szpitalu walkę o życie przegrał ciężko ranny Czech.

- To jeszcze do mnie nie dotarło, nie mogę uwierzyć, że Piotruś nie żyje. Ciągle czekam, aż wejdzie i powie cześć mamo... - mówi zrozpaczona Bożena Pieczenia (50 l.) ze Stronia Śląskiego (woj. dolnośląskie). Serce matki krwawi, bo jej syn Piotr (†26 l.) zginął w sobotę w makabrycznym wypadku, do którego doszło podczas XIV Rajdu Praskiego. Rozmiar tej tragedii trudno nawet opisać, bo Piotrek, zapalony kibic rajdów samochodowych, stracił życie pod kołami samochodu swojego idola - Leszka Kuzaja (42 l.). Tej tragedii można by uniknąć, gdyby nie fatalne błędy organizatorów imprezy.

- Byłam w Rzymie, gdzie pracuję, gdy przed ósmą rano zadzwonił telefon - opowiada pani Bożena Pieczenia. - Mamo, lepiej usiądź - ostrzegł Mariusz (30 l.), starszy z synów kobiety. - Piotrek zginął na rajdzie - powiedział. Pani Bożena omal nie zemdlała. W kółko powtarzała: "Ja nie wierzę", "to niemożliwe" i od razu wyruszyła do Polski. Do Stronia Śląskiego dotarła w niedzielę rano. Wtedy poznała szczegóły katastrofy, w której zginął jej syn.

"Uderzył w Piotrka"

Godzina 7.52. Przedmieścia Pragi. Pierwszy odcinek specjalny rajdu Rallysprint. Leszek Kuzaj (42 l.) wyrusza swoim peugeotem 307 WRC z linii startu. Wielokrotny mistrz Polski kierowany przez pilota Craiga Parry'ego przejeżdża jednak raptem 600 metrów. Potem zaczyna się dramat.

- Widzieliśmy Kuzaja, jak wyjeżdżał zza zakrętu. Nagle go zniosło. Przodem swojego samochodu uderzył w latarnię. Ale ona go nie zatrzymała. Obróciła tylko samochód tak, że zaczął kręcić bączki i po kilku metrach wpadł w tłum. Nagle uderzył w Piotrka... On wpadł pod nadwozie... Nie miał szans na ratunek - opowiada Daniel Steblej, przyjaciel Piotra i świadek makabry. Choć Daniel w tym czasie stał po drugiej stronie wyznaczonej trasy, doskonale widział, jak wyglądał wypadek.

- Od razu ruszyłem na pomoc. Ludzie leżeli, nie mogli się podnieść. Prosiłem czeskich kibiców o pożyczenie komórki, bo nie mam roamingu, ale powiedzieli, że za telefon do Polski płacić nie będą - opowiada pan Daniel. - Tłumaczyłem, że zginął człowiek. Na marne - wyznaje.

Kuzaj przepraszał

- Wtedy na miejsce przybiegł Leszek Kuzaj. Biegał wśród rannych, przepraszał, zupełnie nie wiedział, co ma robić. Nagle dał mi swoją komórkę. Właśnie z telefonu Kuzaja zadzwoniłem do Mariusza, brata Piotrka, i powiedziałem, co się stało... - pan Daniel zawiesza głos. I dodaje ze smutkiem: - Samochód zranił nawet kilkanaście, a może i kilkadziesiąt osób, w tym wiele dzieci. Nie wszyscy zgłosili się do szpitala. Mojego brata, który stał razem z Piotrkiem, z opuchniętą nogą dopiero dziś zawiozłem do lekarza - Steblej ujawnia kolejne szczegóły katastrofy. W wypadku najciężej ranne zostały cztery osoby. Jedna z nich, 24-letni Czech, zmarł w sobotę wieczorem w szpitalu w Pradze.

"To nie wina kibiców"

Choć organizatorzy i dziennikarze za tragedię od razu obwinili kibiców, to pan Grzegorz (50 l.), ojciec Piotra, jest pewien, że jego syn stał w dozwolonym miejscu. - Przez wiele lat pracowałem przy zabezpieczaniu rajdów i wiem, że to jest błąd organizatora. Udowodnimy to w sądzie - zapowiada mężczyzna, ocierając łzy. - Oni stali za taśmą powieszoną przez organizatorów, co najmniej kilkanaście metrów od drogi. Piotrek był doświadczonym kibicem, wiedział, gdzie można stać - podkreśla Daniel Steblej. - Niczego nie zaniedbaliśmy - idzie w zaparte Petr Mihule, szef komitetu organizacyjnego imprezy.

Nasi Partnerzy polecają