Silniki diesla doskonale sprawdzają się w napędzaniu samochodów dostawczych oraz w osobowych pojazdach jeżdżących w długich trasach. Inaczej jest w przypadku, gdy autem zasilanym olejem napędowym poruszamy się na krótkich trasach, gdzie diesel nie ma czasu osiągnąć temperatury roboczej, przez co emituje znacznie więcej sadzy i związków toksycznych. Każde gwałtowne przyspieszenie to więcej ropy trafiającej do komór spalania, a co za tym idzie, więcej szkodliwych spalin.
Rozwiązaniem problemu są filtry DPF, odpowiedzialne za wyłapywanie cząstek sadzy oraz późniejsze ich spalenie podczas jazdy w trasie. W teorii nie wymagają one dużej uwagi, wystarczy od czasu do czasu wybrać się w trasę i podczas szybszej jazdy "wypalić" DPF. Jak wiele innych części, filtry cząstek stałych mają jednak swoją określoną żywotność. Użytkowane tylko w miastach diesle często mają zapchane, albo już niesprawne DPF-y. Koszt wymiany tego podzespołu jest liczony w tysiącach złotych, dlatego kierowcy starszych pojazdów decydują się po prostu na jego usunięcie. W wyniku takiego działania ciężkie cząstki sadzy przedostają się do powietrza, są wdychane przez ludzi i zwierzęta, osadzają się w płucach i są przyczyną chorób układu oddechowego.
W Polsce już dzisiaj pojazdy bez filtra DPF nie powinny przechodzić okresowego przeglądu. Jeśli diagnosta wykryje brak tego elementu, w który pojazd powinien być fabrycznie wyposażony, auto nie zostanie dopuszczone do ruchu. Sprytniejsi użytkownicy aut pozbywając się filtrów zostawiają w układzie wydechowym ich obudowy oraz wprowadzają stosowne korekty do oprogramowania pojazdu, przez co wykrycie braku filtra staje się bardzo trudne.
Bardziej rygorystyczne przeglądy
Jak zauważa Wirtualna Polska, Ministerstwo Infrastruktury musi walczyć z takimi praktykami i opracować procedurę wykrywającą usunięcie z pojazdu filtra cząstek stałych, o którą miałby zostać uzupełniony tok badania technicznego. Resort jest bowiem zobowiązany dostosować polskie przepisy o przeglądach do unijnych wymogów (dyrektywa 2014/45/UE). Za granicą w wykryciu takich nieprawidłowości pomagają specjalistyczne przyrządy badające skład spalin. W Polsce stacje kontroli pojazdów takich urządzeń jednak nie posiadają. W jaki sposób w naszym kraju mają więc być wykrywane braki DPF-ów? Tego na razie nie wiemy. O tym kto sfinansuje nowy system pisaliśmy tutaj - KLIKNIJ.
Wiadomo natomiast, że jeśli w takim szczegółowym badaniu technicznym stwierdzone zostałoby usunięcie filtra DPF, przegląd będzie zakończony wynikiem negatywnym. Co wtedy? Posiadacz takiego auta aby nim legalnie jeździć, będzie musiał na nowo wyposażyć pojazd w taki filtr. Ceny filtrów są zróżnicowane. W niektórych przypadkach trzeba się liczyć z wydatkiem na poziomie nawet 5-10 tys. zł. Najdrożej jest w przypadku oryginalnych części w autoryzowanych serwisach. Filtry do Fordów lub Fiatów kosztują około 2000-3000 zł. Wymieniając DPF w Volkswagenie, w zależności od typu silnika trzeba się liczyć z kosztem od 2000 zł do nawet 8000 zł. Zerkając na auta japońskie, w Hondzie zostawimy około 4000 zł, a w Mitsubishi nawet 10 000 zł. Taniej wychodzą zamienniki, ale dostać je można głównie do popularnych modeli.
Po polskich drogach jeździ masa starych samochodów, a sprowadzane z zagranicy auta używane wciąż mają średnio 10 lat, z czego połowa to diesle. W wielu przypadkach naprawa filtra DPF zwyczajnie nie jest opłacalna. Co więc z właścicielami samochodów, którym naprawy nie będą się kalkulować? Pozostanie im oddanie aut na złom albo sprzedaż za granicę do krajów, gdzie przepisy są mniej restrykcyjne.