- Odebrałem list polecony ze straży miejskiej. Był to mandat za złe parkowanie. Wcześniej strażnicy zostawiali wezwanie do ich siedziby i tam dopiero wypisywali mandat. A teraz nawet nie wiedziałem, że mi go wlepili - zadzwonił do naszej redakcji ze skargą mieszkaniec Pragi-Południe.
Przeczytaj też: Mandaty za parkowanie na klepisku! Straż miejska nie ma fotoradarów, to szuka pieniędzy gdzie indziej
Faktycznie, najnowszym pomysłem funkcjonariuszy jest rezygnacja z wkładania za wycieraczkę wezwania do zapłaty mandatu. Wypisywanie wezwania po prostu za długo trwa, a w tym czasie można ukarać nie jednego, ale kilku kierowców. I nabijać kasę straży miejskiej. Kierowca o mandacie dowiaduje się z listu poleconego. - Ponad 60 procent kierowców ignorowało pozostawione za wycieraczką pojazdu wezwania - mówi Monika Niżniak, rzeczniczka prasowa straży miejskiej. Jednak koronnym argumentem jest czas. - Brak pozostawionego wezwania za wycieraczką pojazdu upraszcza procedurę i skraca czas przeprowadzenia interwencji na miejscu zdarzenia. Umożliwia to szybsze skierowanie patrolu do kolejnych interwencji - tłumaczy Niżniak. Jak dodaje, od początku roku strażnicy dostali 54 tysiące zgłoszeń w sprawie źle zaparkowanych samochodów, co dziennie daje średnio blisko 600 zgłoszeń.
Kierowcy do nowej metody strażników podchodzą sceptycznie. - Powinno być po staremu. To dla kierowcy ważna informacja. Być może ktoś nie wie, że w danym miejscu nie można parkować. Dlatego, jak zobaczy za wycieraczką wezwanie, to już następnym razem tam nie zaparkuje - mówi Jarosław Kubat (27 l.). Strażnicy jednak obstają przy swoim. - Kierowcy powinni stosować się do przepisów ruchu drogowego i znaków drogowych, a nie reflektować się dopiero po znalezieniu za wycieraczką pojazdu wezwania - argumentuje Niżniak. W 2013 roku strażnicy zarobili na mandatach 44 miliony zł, w 2014 roku 41 milionów.