Do wypadku z udziałem prezydenta doszło 4 marca pod Opolem. Ale już w styczniu w tym samym aucie doszło do usterki, która miała kolosalny wpływ na to, co wydarzyło się później. Jak informuje "Rzeczpospolita", 20 stycznia podczas wyjazdu prezydenta do Krakowa w pancernym BMW została uszkodzona opona. Auto wróciło na lawecie do Warszawy. Okazało się, że w magazynie BOR nie było jednak zapasowych opon. Blisko miesiąc później, w pancernym aucie założono oponę... zniszczoną i przeznaczoną do utylizacji.
Takim samochodem prezydent Polski poruszał się po górzystym terenie 4 marca niedaleko Karpacza, a później pędził autostradą do Wisły. Według gazety w trakcie jazdy o usterce w oponie miał alarmować komputer pokładowy, ale sygnały zignorowano. Co więcej, zalecenia BMW mówią, że na pękniętej oponie można przejechać jeszcze 100 km, ale z prędkością nie większą niż 80 km/godz. A podczas marcowego zdarzenia kierowca pędził mniej wicej dwa razy szybciej.
Sprawdź: Prezydenckie BMW serii 7 High Security Andrzeja Dudy
W kolumnie jechał również samochód nieuprzywilejowany, czego zakazują przepisy BOR. Autem jechał Marcin Kędryna (44 l.), prezydencki urzędnik. Wczoraj na Twitterze uznał on informacje "Rzeczpospolitej" za bzdury.
Sprawą już zajęło się MSWiA, które nadzoruje BOR. - Minister powołał specjalny zespół kontrolny, który ma zweryfikować doniesienia medialne o zaniedbaniach BOR. Daliśmy temu zespołowi 14 dni, aby wyjaśnił tę sprawę - poinformował wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Jarosław Zieliński (56 l.). Wypadek kontrolowało również kierownictwo BOR. Winą obarczono poprzedników, a o skandalicznych błędach nie wspomniano ani słowem. Po kontroli pracę stracił szef wydziału transportu, a wobec dwóch pracowników, którzy dopuścili pancerny samochód do jazdy ze zniszczoną oponą, toczy się postępowanie dyscyplinarne.