Pomysł zakazu sprzedaży samochodów z silnikami spalinowymi pojawił się w głowie norweskiego ministra ds. ropy i energetyki w połowie tego roku. Co więcej, pomysł tak się spodobał, że istnieje duże prawdopodobieństwo wprowadzenia go w życie. Z drugiej strony trudno się dziwić – niemal co czwarty zarejestrowany w pierwszym kwartale ubiegłego roku pojazd to elektryk, a ponad 50 000 kierowców ekologicznych aut zostało zwolnionych z podatku przy ich zakupie. Plany przewidują, że do 2030 roku diesle i benzyny odejdą w Norwegii do lamusa.
Czytaj: Benzyniaki i diesle do muzeum! Przyszłością jest wodór
Niemcy planują zakończyć rejestracje nowych samochodów napędzanych jednostkami spalinowymi w ciągu 15 lat. Reiner Baake, wiceminister gospodarki, przyznał, że od 1990 roku trudno zauważyć spadek emisji CO2 w transporcie. Bez rewolucji w tej dziedzinie nie uda się osiągnąć ograniczenia emisji dwutlenku węgla o 80%, do czego dążą Niemcy. Po autobahnach porusza się już 130 tysięcy samochodów elektrycznych, a dla porównania, zasilane benzyną silniki znajdują się pod maskami 30 milionów aut. Aby zmniejszyć tę dysproporcję, od kwietnia klienci decydujący się na pojazd elektryczny mogą liczyć nawet na 4000 euro dopłaty.
Holandia za to nie rzuca słów na wiatr. Już teraz parlament debatuje nad propozycją Partii Pracy, która chce, aby od 2025 roku nie można było kupić "spalinówki". Najpierw zastanawiano się nad całkowitą banicją samochodów z silnikiem spalinowym, jednak ograniczono się tylko do nowych pojazdów.
W Polsce jak na razie nie ma szans na takie decyzje. Za to szanse są w przypadku chęci zakupu auta elektrycznego. Na naszym rynku takie pojazdy dostępne są w ofertach BMW, Nissana czy Renault.