Lamborghini Huracan to do tej pory najlepiej sprzedające się włoskie dzieło, które wyjechało z fabryki w Sant’Agata Bolognese. Niemalże każda postać zachodniego showbiznesu nie wyobraża sobie garażu bez tego modelu. W pewnym sensie Huracan to przebrane Audi R8 V10, ponieważ poza silnikami łączy ich bardzo wiele. W rzeczywistości odczucia i wrażenia z jazdy pomiędzy Włochem i Niemcem to dwie różne historie. Dlaczego zatem Huracan, a nie R8? Wszystko jest kwestią charakteru.
600 Nm momentu obrotowego trafia na cztery koła dzięki 7-stopniowej dwusprzęgłowej przekładni. W samochodzie o takiej mocy potrzebne jest oczywiście odpowiednie ogumienie, stąd gest producenta, który przy sprzedaży dorzuca wyczynowe opony Pirelli P Zero. EVO zostało również wyposażone w tylną oś skrętną, która w warunkach miejskich ułatwia manewrowanie, a przy dużych prędkościach pozwoli poczuć się pewnie. To rozwiązanie sprawdziło się już w Aventadorze S i SVJ. Przyspieszenie? W tym aucie "setka" pojawia się na liczniku w 2,9 s.
Nadwozie, jak i podwozie nowego "byka" zostało w głównej mierze zainspirowane Huracanem Performante. Choć inżynierowie nie zastosowali technologii ALA (Aerodinamica Lamborghini Attiva), to EVO dalej pozostaje w dobrych relacjach z przecinanym powietrzem. Opływowe nadwozie, aktywny dyfuzor i wysunięty spoiler idealnie dociskają auto do asfaltu.
Osiągi, dynamika i oczywiście technologia. Również we wnętrzu doszło do istotnych zmian. Mianowicie projektanci zrezygnowali z licznych fizycznych przycisków na rzecz ciekłokrystalicznego 8,4-calowego wyświetlacza, który służy do sterowania wszystkimi funkcjami supersamochodu.
Lamborghini Huracan EVO wstępnie zostało wycenione na kwotę przekraczającą 1,2 mil złotych.