Do wypadku doszło w momencie, kiedy Maciej Zientarski omijał autobus, który zatrzymał się na przystanku. Tuż przed nim, kilka metrów od przejścia dla pieszych, wprost pod koła jego skutera wyszedł Dariusz Sypek (42 l.). - Wracałem z pracy i chciałem przejść przez jezdnię. Ledwo wychyliłem się zza autobusu i nagle coś uderzyło mnie z potworną siłą - mówi Sypek. - Zanim zorientowałem się, co się dzieje, leżałem na jezdni i nie mogłem ruszyć nogą - opowiada mężczyzna.
Na miejscu szybko zjawili się policjanci, chwilę później karetka zabrała rannego do szpitala. Mężczyzna ma uszkodzone kolano, prawdopodobnie zerwane więzadła i lewą nogę unieruchomioną w gipsie. Mimo to okazało się, że winny całego zdarzenia... jest pan Dariusz. - Policjanci powiedzieli, że to moja wina i dali mi do podpisania mandat, więc podpisałem - opowiada mężczyzna.
A co na to sami funkcjonariusze? - Winny zdarzenia jest pieszy, który wtargnął na jezdnię zza autobusu - tłumaczy asp. Mariusz Mrozek (40 l.), rzecznik komendanta. Pan Dariusz musi teraz zapłacić karę w wysokości 220 zł.
Zientarski może jeździć skuterem
Rodzi się jednak pytanie, jak to możliwe, że człowiek, który w lutym 2008 roku rozbił Ferrari i zabił kolegę, jeździ sobie po mieście skuterem, jakby nic się nie stało? Polskie prawo na to pozwala. Jeśli pojemność silnika skutera nie przekracza 50 cm sześciennych oraz jeśli ma on ogranicznik, który nie pozwala przekraczać 45 km na godzinę, mogą nim jeździć nawet 13-letnie dzieci. Takim też pojazdem jechał Zientarski.
We wrześniu 2010 roku Zientarski usłyszał zarzut nieumyślnego spowodowania wypadku, którego następstwem jest śmierć dziennikarza Jarosława Zabiegi (+30 l.). Proces toczy się do tej pory, bo większość rozpraw odbywa się bez udziału oskarżonego. Jak niedawno pisał "Super Express", Zientarski nie przychodzi do sądu, bo nie pozwala mu na to stan zdrowia. Bez przeszkód za to rozbija się po mieście swoim skuterem.