Strażnicy miejscy urabiają się po łokcie. Obsługują jeden stacjonarny i dwa mobilne fotoradary. Te ostatnie nie wiedzieć czemu przypominają kubły na śmieci z napisem "Pomiar" i pojawiają się w niespodziewanych miejscach.
Urządzenia trzaskają foty, aż akumulatory im się grzeją. W zeszłym roku fotoradary dopadły tu ponad siedemdziesiąt tysięcy kierowców i zarobiły 8,5 miliona złotych, z czego 7,5 mln trafiło do gminnej kasy. To jedna czwarta budżetu gminy!
Patrz też: Bramki kontrolujące prędkość jazdy zastąpią fotoradary
- Czekamy tylko na lepszą pogodę i wychodzimy na drogi. Latem mamy tu żniwa - mówi z dumą Waldemar Lada (42 l.), szef strażników miejskich w Białym Borze. To, co komendant nazywa żniwami, kierowcy - polowaniem na ich kasę.
- Chyba nie ma takiego, który by tu nie zapłacił - złości się Piotr Kaczanowski (25 l.) z Koszalina. - Wystarczyło przekroczyć prędkość o 2 kilometry i już był pstryk. Kilka razy dostałem do domu swoją fotę w aucie. Nie uchroniło mnie nawet nawet CB-radio. I w ten sposób jestem parę setek w plecy, ale gmina pewnie się z tego ucieszyła - dodaje gorzko.
I urzędnicy pewnie zacierają ręce, chociaż przez osławione białoborskie fotoradary miejscowość przeklinają kierowcy z całej Polski. Na forach umawiają się na bojkot Białego Boru albo masowe wyrzucanie śmieci przy gminnych drogach. Ale i tak płacą...
Na co poszły mandaty
W ubiegłym roku trzy białoborskie fotoradary dopadły ponad 70 tysięcy kierowców przejeżdżających przez miejscowość. Przyniosło to gminie 7,5 mln zł. - Za wpływy z mandatów ociepliliśmy urząd gminy, przebudowaliśmy kilka świetlic wiejskich i wyremontowaliśmy kilka ulic - wylicza z radością Władysław Kostiw (51 l.), szef gminnych inwestycji.