Kilkudniowe przymrozki rozpaliły oczekiwania kierowców. Wielu z nich wykorzystuje opuszczone parkingi, puste uliczki czy rzadziej uczęszczane drogi by amatorsko doskonalić swoje umiejętności. Nie ma w tym nic złego, jeśli zachowa się zdrowy rozsądek.
Zobacz też: Jak zachować się w razie kolizji lub wypadku?
Niektórzy jednak postanawiają sprawdzić swoje umiejętności na lodzie, przez co pojawiają się na zamarzniętych jeziorach. Ostatnimi czasy można usłyszeń o kolejnych przypadkach utopionych aut. Wjeżdżając bez żadnego zabezpieczenia, pomijając profesjonalne zmierzenie grubości pokrywy lodowej ryzykują nie tylko utratę auta, ale i utonięcie.
Jazda po zamarzniętym jeziorze nie jest czymś dziwnym w krajach skandynawskich, gdzie trzeszczący mróz pozwala na bezpieczną zabawę. Co ciekawe, nawet w Polsce można skorzystać (oczywiście przy odpowiedniej temperaturze) z usług szkół jazdy, które zabezpieczą teren i pozwolą podnieść umiejętności za kółkiem. Nie trzeba nawet udawać się na Mazury (jezioro Ukiel czy Krzywe, miejscowość Nowe Guty), niektóre ośrodki przygotowują taflę jeziora pod Warszawą!
Czy wiesz, że nieczytelne tablice mogą oznaczać mandat?
Spora część kierowców zamiast płacić woli zaryzykować. Co ciekawe, policja nie może wiele zrobić w kwestii amatorskich szaleństw na lodzie. Władze mogą salwować się wlepianiem mandatów za wjazd do lasu lub na plażę (w wysokości 500 złotych) lub też skupić się na przepisach prawa karnego. Jazda powodująca zagrożenie zdrowia lub życia innych osób (np. wędkarzy na tafli jeziora) to już kara więzienia nawet do 5 lat.
O ile za ratowanie zdrowia i życia podtopionego kierowcy płacą podatnicy, sytuacja przedstawia się zupełnie inaczej, gdy mówimy o późniejszym wydobyciu auta. Koszty sięgają kilkudziesięciu tysięcy złotych. Jeszcze większy problem pojawia się w przypadku, gdy dojdzie do wycieków płynów. Jeśli woda zostanie zanieczyszczona, egzekwowana może być ustawa o ochronie środowiska i skierowanie sprawy do sądu.