Znalezienie tego jedynego, niepowtarzalnego samochodu na rynku wtórnym graniczy z cudem. Jeśli już to się uda, trzeba zmierzyć się z negocjacjami cenowymi, a później z aparatem administracyjnym. Nawet podczas podpisywania umowy możemy zostać pokrzywdzeni z racji niegroźnego – przynajmniej na pierwszy rzut oka – procederowi sprzedaży "na Niemca".
Na czym to polega? Samochód kupiony przez handlarza trafia do Polski, jednak nie jest on rejestrowany, by uniknąć kosztów. Zamiast tego w umowie znajdują się dane poprzedniego – zagranicznego - właściciela. W większości przypadków on nie istnieje, a informacje w papierach wzięte są z sufitu.
Zobacz też: OC będzie tylko droższe – branża szuka miliarda złotych
Dlaczego taki proceder ma miejsce? Oprócz korzyści finansowych, w przypadku wykrycia przez nas wad, handlarze nie odpowiadają oni z tytułu rękojmi (przecież, według umowy, nie oni sprzedali ten samochód).
Z kolei nas - nowych właścicieli samochodu – czeka masa problemów. Możemy nie otrzymać wypłaty z ubezpieczenia w razie kradzieży, gdyż transakcja została przeprowadzona przy użyciu fałszywych dokumentów i z punktu widzenia ubezpieczyciela auto nie należy do nas. Co więcej, przy opłaceniu akcyzy popełniamy przestępstwo, gdyż ten podatek trzeba zapłacić w ciągu miesiąca od przywiezienia wozu do kraju (czego nie zrobiono, gdyż kwity mają często odległą datę). Mało tego, składając podpis na umowie współuczestniczymy w fałszerstwie dokumentów. Za to grozi już 5 lat więzienia.
Pisaliśmy o: Bez szans na likwidację akcyzy? Kukiz15 wciąż walczy
Poza tym, umowa "na Niemca" pozwala uniknąć handlarzowi obowiązku zapłacenia podatku VAT (lub opłaty od czynności cywilnoprawnych gdy nie ma firmy).
Warto dokładnie prześwietlić umowę i nie ulegać emocjom przy zakupie, gdyż późniejsze problemy mogą nas kosztować więcej niż samo auto.