"Duża rzecz"
Już pierwsze spojrzenie na Outlandera zapowiada, że mamy do czynienia z autem większym od bezpośredniej rynkowej konkurencji. Zwarta bryła i ostre jak na SUVa rysy starają się zamaskować potęgę blaszanych powierzchni, ale i tak samochód wygląda na bardzo długi i wysoki. Obraz dopełniają wysoko poprowadzona linia szyb i 18 calowe koła, które w głębokich wnękach wyglądają na co najmniej "numer mniejsze".
Pierwsze wrażenie ma pełne odzwierciedlenie na papierze. Auto ma prawie 4,7 metra długości, a dwie trzecie tej wartości przydzielono kabinie pasażerskiej. W efekcie wnętrze jest więcej niż obszerne, a w bagażniku znalazło się jeszcze miejsce na dodatkowe dwa fotele. Choć mogą one służyć jedynie dzieciom i tylko na krótkich dystansach.
Przestrzeń to jedno, ale na jakość podróżowania ma wpływ również poziom wykończenia i tu Mitsubishi ma się czym pochwalić. Testowany Outlander posiadał jasną skórzaną tapicerkę dwóch pierwszych rzędów siedzeń, a fotel kierowcy był regulowany elektrycznie. Kontrast dla kremowej tapicerki stanowiła jedynie ciemna deska rozdzielcza i fragment centralnej konsoli. Tu już o skórze można zapomnieć, ale miękki plastik o ciekawym wzorze (notabene antypoślizgowym) nie zaniżał poziomu wykończenia.
Na specjalne wyróżnienie zasługuje zestaw audio. Komponowaniem dźwięku dla Mitsubishi zajęła się firma "Rockford Fosgate". Można długo pisać o jakości tego sprzętu, ale o klasie odtwarzacza i głośników najlepiej świadczą słowa eksperta od car audio. Gdy zadaliśmy mu pytanie, czy można coś poprawić, odpowiedział krótko: "można tylko drożej i gorzej".
Niemieckie serce
Pod maską Outlandera znajdziemy diesla rodem z... Wolfsburga - głównej siedziby volkswagena. Konstrukcja z dwóch litrów pojemności, dzięki technologii commonrail i potężnej turbosprężarce generuje równe 140 koni mechanicznych i 310 Nm momentu obrotowego.
Patrząc na rozmiary auta mieliśmy wątpliwości, czy czterocylindrowy diesel, który świetnie sprawdza się w rodzinnych sedanach, poradzi sobie ze sprawnym poruszaniem terenowego Japończyka. Na szczęście nasze obawy okazały się zupełnie nieuzasadnione.
Outlander waży 1,6 tony, a zatem niewiele więcej niż przeciętne kombi klasy średniej. 140 koni wystarczy, żeby pierwsza 100 pojawiła się na liczniki już po 10 sekundach, a niemieckie serce przegrywa walkę z oporami powietrza dopiero, gdy wskazówka sięga 185 km/h.
Nie prędkość jest jednak najważniejsza na polskich drogach, a elastyczność i również tu nie ma na co narzekać. Zarówno na 4 jak i 5 biegu kierowca Mitsubishi dysponuje wystarczającym zapasem mocy, pozwalającym na bezpieczne wyprzedzanie.
Duża w tym zasługa bardzo precyzyjnej, sześciobiegowej skrzyni biegów o dość krótkich przełożeniach. Żeby Outlander pokazał odrobinę swoich możliwości trzeba często sięgać po lewarek, ale jego obsługa nie męczy i praktycznie nie wymaga siły. Zarówno podczas zmiany przełożenia na wyższe, jak i redukcji dźwignia sama trafia w odpowiednie położenie.
Jedyne co możemy zarzucić silnikowi, to stosunkowo niska kultura pracy. Jednostki volkswagena znane są z tego, że generują donośny dieslowski klekot, szczególnie charakterystyczny na wolnych obrotach – w samochodzie tej klasy może to odrobinę przeszkadzać.
Ten niemiecko-japoński mariaż ma jednak podstawową zaletę - oszczędności. Trudno w to uwierzyć, ale nawet przy dynamicznej jeździe w mieście spalanie nie przekracza 9 litrów ropy na 100 km. W trasie apetyt Outlandera spada do zaledwie 6,8 l/100km - wynik imponujący, szczególnie jak na rozmiary i osiągi auta.
Dzielny ponad miarę
Przejdźmy do najważniejszego. Czy w Outlanderze pozostało jeszcze coś z pełnokrwistej terenówki? Odpowiedź brzmi... nie i bynajmniej nie jest to wada, a zaleta. W aucie wyeliminowano wszystkie wady topornych i ociężałych konstrukcji 4x4, zmniejszając jego możliwości przeprawowe do niezbędnego minimum. Nie oznacza to jednak, że trzeba zapomnieć o opuszczaniu ubitych szlaków. Jak na SUVa Mitsubishi jest naprawdę dzielne.
Na równej i przyczepnej drodze napęd przenoszony jest na jedną – przednią oś. Pozwala to na ograniczenie hałasu i obniżenie zużycia paliwa. Gdy tylko zajdzie taka potrzeba możemy skorzystać z pomocy dwóch kół tylnych. Przełączanie napędu odbywa się elektrycznie, a zatem jedyne, co musi zrobić kierowca, to przekręcić w odpowiednią pozycję duże pokrętło na środkowym tunelu. Do wyboru są dwie możliwości. Pierwsza z nich to inteligentny tryb 4x4 – samochód sam decyduje, jaką ilość mocy przenieść na oś. W ostateczności możemy jeszcze zablokować napęd – co w tym przypadku oznacza, że będzie on przenoszony cały czas na 4 koła.
Nie ma zwolnic, reduktora czy nawet blokady mechanizmów różnicowych – mitsubishi ich nie zamontowało bo... są niepotrzebne. O poważnym błotnistym terenie musimy zapomnieć, chociażby przez za mały prześwit i krótki skok zawieszenia. Co innego leśne dukty czy nieubite drogi - Outlander czuje się tu świetnie.
Zawieszenie jest sprężyste (w końcu 80 proc. czasu takie samochody spędzają na asfalcie), ale na tyle miękkie i solidnie zbudowane, że pozwala na poruszanie się nawet po słusznych rozmiarów dziurach z prędkością podróżną. Warunek tak naprawdę jest jeden. Teren musi być dość płaski. Długi przedni i tylny zwis skutecznie unieruchamiają auto przy zbyt dużym nachyleniu podjazdu czy spadku.
Na równej drodze Mitsubishi zachowuje się wręcz wzorowo. Nastawy zawieszenia nie pozwalają na nadmierne wychylanie karoserii w zakrętach, a duże 18-to calowe kola i precyzyjny układ kierowniczy dają pewność prowadzenia na prostej. W mieście przeszkadza trochę duży promień skrętu, ale jest on spowodowany głównie rozmiarami całego auta.
Podsumowanie:
Nowy Outlander jest samochodem bardzo uniwersalnym. Dobrze sprawdza się w mieście, gdzie może przewieźć nawet siedem osób. Z powodzeniem posłuży również jako rodzinne kombi na wakacyjne wyjazdy. Nie boi się asfaltowej wstęgi autostrady i bardzo dzielnie sprawuje się w niezbyt trudnym terenie. Dzięki silnikowi diesla jest ekonomiczny i wystarczająco dynamiczny zarówno na ulicach miasta, jak i na wąskich polskich drogach.
Jedyne, co można mu zarzucić, to "nierzucająca się w oczy stylistyka" i za słabe wyciszenie wnętrza. Klasyczne linie są ponadczasowe, ale jak na auto klasy SUV brakowało nam odrobiny rozmachu i ekstrawagancji. Co do hałasu - wiem, że diesle rządzą się swoimi prawami, ale Volkswagen czy Audi bezbłędnie poradziły sobie z klekocząca naturą tych samych silników. Nie wierzę, że Mitsubishi nie potrafiło...
Na koniec kwestia finansowa. Jak to bywa z urządzeniami uniwersalnymi, mają one swoją cenę. Podobnie jest z Outlanderem. Za podstawową wersję SUVa Mitsubishi z dieslem pod maską trzeba zapłacić 94 tysiące złotych. Auto z takim wyposażeniem jak nasz egzemplarz testowy (skórzana tapicerka, trzeci rząd siedzeń, wyśmienity zestaw audio Rockford Fosgate, system bezkluczykowy i 18-to calowe aluminiowe obręcze) to już wydatek 126 tysięcy. Nie jest to mało, ale w tym segmencie trudno znaleźć "cenowa okazję".