Spotkanie z amerykańską legendą: Ford Mustang Convertible 1968 & Ford Mustang Convertible 2015

2016-07-25 4:30

Jeśli jesteś zagorzałym fanem czterech kółek, a na motoryzacyjną autonomiczną przyszłość spoglądasz z grymasem na twarzy możemy sobie przybić piątki. Ekologia, księgowi oraz para wodna emitowana przez przyszłościowe wodorowe wynalazki skutecznie zabijają piękno prawdziwie męskiej i mocno pobudzającej motoryzacji. Na domiar złego w słowniku wielu producentów zadomowił się wyraz unifikacja. Poszczególne auta są nie tylko podobne do siebie, ale także skutecznie wybebeszane z charakteru i indywidualności. Na szczęście, na tym nieco zatrważającym obrazie pojawiają się miłe wyjątki, które na piedestale stawiają bogatą historię, tradycję oraz brak jakichkolwiek kompleksów.

Zapewne wielu z Was w latach swojej młodości zdobiło ściany pokoi plakatami wymarzonych aut. Aut, które były poza Waszym zasięgiem, ale pozwalały marzyć. Pięknie marzyć. Mój pokój tak wyglądał. Lamborghini Countach, Ferrari F40, Porsche 959 i plan lekcji niechlujnie powieszony gdzieś pomiędzy nimi. Na biurku leżały klasyczne już teraz "historyjki" z gum turbo, a centralne miejsce nad moim łóżkiem należało do ikony amerykańskiej motoryzacji - zjawiskowego Forda Mustanga z lat 60-tych. Co prawda fani aut rodem z USA wielbią również Corvetty, Challengery, Camaro oraz Chargery, ale dla mnie amerykański król jest tylko jeden i nazywa się Mustang, Ford Mustang.

Nie przegap: TEST Ford Mustang GT 5.0 V8: nowe wydanie legendy

Ta ikona poruszająca się na czterech kołach powstała ponad 50 lat temu. Dokładnie w 1964 roku z taśmy produkcyjnej zjechał pierwszy model Mustanga. Dzięki zjawiskowej linii nadwozia, mocnym silnikom, cenie niższej od Corvetty oraz chwytliwej nazwie Mustang momentalnie stał się hitem. Hitem, którego sprzedaż już dwa lata po premierze przekroczyła milion egzemplarzy. Korzystając z nadarzającej się okazji oraz uprzejmości Wojtka miałem okazję spotkać się z legendą oraz ikoną młodzieńczych lat na żywo.

Już kilka dni przed planowanym spotkaniem czułem przyjemny dreszcz podniecenia. Co chwila także spoglądałem w niebo nasłuchując wieści z kanałów meteorologicznych. Pomimo tego, że mamy kalendarzowe lato, polska lipcowa pogoda potrafi być mocno zaskakująca, a nic tak nie psuje frajdy z jazdy kabrioletem jak lejące się z nieba hektolitry wody. Tak, klasyczny Mustang, z którym miałem stanąć oko w oko miał otwarte nadwozie. Mówiąc bardziej dokładnie był to Ford Mustang Convertible z 1968 roku polakierowany na kolor Sunlit Gold z klasyczną amerykańską V-ósemką pod maską. Jeszcze przed samym spotkaniem opisywane auto widziałem tylko na zdjęciach, na których prezentowało się zjawiskowo. Jednak to, co zobaczyłem na własne oczy przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

Zobacz także: TEST Ford Focus kombi 1.5 TDCi: solidny kompakt

Ikonę i prawdziwe motoryzacyjne marzenie postanowiłem przywitać w godny sposób. Co prawda parking, na którym spotkaliśmy się z Wojtkiem skrywał wiele zakamarków mogących ukryć Skodę Fabię lub jakiś inny współczesny hybrydowy wynalazek, ale ja nie zamierzałem się ukrywać. Na spotkanie z klasycznym Fordem Mustangiem Covertible wybrałem się... Fordem Mustangiem Convertible. Nowym, rocznik 2015 w białym kolorze nadwozia, czarnym materiałowym dachem oraz kontrastującymi czarnymi aluminiowymi felgami.

Już na pierwszy rzut oka widać, że najnowsza interpretacja amerykańskiego pony cara czerpie garściami ze swojej bogatej historii. Nawet w otwartym nadwoziu przesadnie długa maska z dużymi wybrzuszeniami, groźne spojrzenie oraz muskularna sylwetka budzą respekt i podziw. W tym samochodzie nie da się być anonimowym i nie trzeba być celebrytą, aby odwracać za sobą dziesiątki głów. Ten motoryzacyjny ekshibicjonizm połączony z uczuciem obcowania z udanym kontynuatorem sagi Mustangów trwałby w najlepsze, gdyby nie pewien niepokojący napis na breloku przytwierdzonym do kluczyka - "2.3 EcoBoost" - to nie brzmi dumnie.

Przeczytaj: TEST Ford Focus ST 2.0 TDCI: zaczepny diesel ma sens

Niestety ekolodzy bez ostrzeżenia dobrali się do skóry tak legendarnemu autu jakim jest Mustang. Autu, które momentalnie przywodzi na myśl mięsiste silniki V8. Na szczęście rasowa V-ósemka jest także dostępna w ofercie najnowszego muskularnego Forda. Ekologiczna 4-cylindrowa jednostka wspomagana turbodoładowaniem na pierwszy rzut oka pasuje do Mustanga jak pięść do nosa. Nie pobudza zmysłów dźwiękiem i nie sprawi, że pytanie o silnik będzie Waszym ulubionym pytaniem. Poza tymi niezbyt miarodajnymi argumentami EcoBoost z Mustangiem Convertible radzi sobie całkiem nieźle. 317 KM pozwala na osiągnięcie 100 km/h w czasie 5,8 sekundy, a średnie spalanie (11 l/100 km), które nigdy nie było oczkiem w głowie właścicieli Mustangów przestaje przerażać nawet Kowalskiego...

... i nagłe pojawił się on. Klasyczne i nieziemskie wręcz auto marzeń. Na jego widok radio w moim Mustangu przestało grać. Co prawda na ekranie systemu multimedialnego pojawił się komunikat, że albo uruchomię silnik albo radio wywiesi białą flagę, ale w moim odczuciu powód ciszy, która nagle zapadła był zupełnie inny. Samochód z plakatu stał właśnie przede mną. W jednej chwili nowy Mustang zszedł na dalszy zdecydowanie zacieniony plan.

Złota barwa lakieru Sunlit Gold, która już na zdjęciach wyglądała kapitalnie, na żywo skąpana promieniami słońca robi piorunujące wrażenie. Poszukiwania złotego pociągu nadal trwają. Ja natomiast znalazłem złotego Mustanga i jestem przeszczęśliwy. Tym bardziej, że kolor widoczny na aucie ze zdjęć oferowany był tylko do samochodów wyprodukowanych w 1968 roku, a aut o identycznej konfiguracji jak Mustang Wojtka powstało raptem 164.

Sprawdź: TEST Ford Fiesta 1.0 EcoBoost Black Edition: jeden litr frajdy

Długa maska, biały winylowy dach oraz chromy. Bardzo dużo chromów. Motoryzacyjny kicz? Tutaj tego nie odnajdziecie. Klasyka, legenda i bogata historia powstała na przełomie kilkudziesięciu lat zebrały się w jednym miejscu i wygodnie rozsiadły na nadwoziu klasycznego Forda. Pierwsze bardzo pozytywne i onieśmielające wręcz wrażenie bez wątpienia jest także zasługą absolutnie perfekcyjnego stanu samochodu. Pochodzący z 1968 roku egzemplarz przypłynął do nas z USA w bardzo dobrym stanie. Dobrym, ale nie perfekcyjnym. Dopiero rozebranie samochodu do ostatniej śrubki oraz olbrzymie poświęcenie Wojtka dały tak niesamowity efekt końcowy.

Kolejnym porażającym wręcz efektem jaki jest w stanie zafundować klasyczny Mustang wszystkim osobom wokoło jest dźwięk. Basowy, mruczący i donośny. Nie ma w tym krzty nachalności i nachalnej brutalności. Jak twierdzi sam właściciel zbyt natarczywy i wulgarny dźwięk silnika nie do końca pasuje do wersji Convertible i trudno się z tym twierdzeniem nie zgodzić. Odgłos wydobywający się z dwóch podwójnych końcówek układu wydechowego jest orzeźwiający i budzący respekt zarazem.

Czytaj: TEST Ford Mustang 2.3 EcoBoost i Mustang GT 5.0 V8 Fastback

Po podniesieniu długiej złotej maski pociętej dwoma wlotami powietrza moim oczom ukazuje się widok, który u wielu fanów z benzyną we krwi może wywołać palpitację serca. Benzynowa jednostka napędowa o pojemności 289 cali (4.7 litra po "naszemu") zachwyca nie tylko wspomnianym dźwiękiem, ale także urodą. Niektórzy uwielbiają zerkać na plakaty z nagimi piersiami lub pośladkami. Mi wystarczy widok tego wypieszczonego mechanicznego cuda. Dodam, że tak zadbanej jednostki napędowej dawno nie widziałem nawet w nowym aucie. W nowym aucie widziałem za to olbrzymie połacie plastiku skutecznie przykrywające to co najpiękniejsze.

Temat silnika pracującego pod maską mojego Mustanga przemilczeliśmy. Ja nie miałem się czym chwalić, a Wojtek pomimo tego, że był wyraźnie zaciekawiony białym kabrioletem, zapewne czując co się święci nie zaczynał rozmowy. Zamiast dywagacji na różnorakie czasami bardzo drażliwe tematy udaliśmy się na przejażdżkę pięknym klasykiem.

Wiele współczesnych samochodów, z którymi mam styczność potrafi robić świetne pierwsze wrażenie. Czasami nawet drugie wrażenie jest dobre. Ale im dalej w las tym bardziej zaczyna nam czegoś brakować. Klasyczny Mustang robi dobre pierwsze, drugie i trzecie wrażenie i nie przestaje nigdy zadziwiać. Wzbudza podziw wyglądem, budzi respekt dźwiękiem i uzależnia wrażeniami z jazdy. Zasiadając za drewnianą kierownicą wiedziałem, że nie mogę liczyć na udogodnienia dostępne w najnowszym Mustangu. Podgrzewane i wentylowane fotele? Nawigacja satelitarna? Klimatyzacja? Nie te czasy i nie ta epoka. Poczciwy staruszek ma za to elektrycznie otwierany dach oraz wspomaganie kierownicy, a to już coś.

Kliknij: TEST Ford Mustang Convertible 2.3 EcoBoost: ogier z rzędówką

Pomimo tego, że prezentowany klasyczny samochód nie jest małym autem, zajęcie miejsca za kierownicą nie jest łatwą czynnością. Duży drewniany wieniec oraz wysoko umiejscowione siedzisko fotela nie pozostawiają zbyt dużo swobody kolanom. Jednak po kilku niezgrabnych ruchach i usadowieniu się wewnątrz klimat panujący pod winylowym dachem jest nie do opisania. Tutaj kolejne brawa i wyrazy uznania należą się Wojtkowi. Sposób dopieszczenia, regeneracji oraz dbałość o najdrobniejsze szczegóły kabiny są niesamowite. Pomimo tego, że samochód ma na karku niespełna 50 lat prezentuje się tak jakby przed chwilą wyjechał z salonu. Przez moment żałowałem nawet, że nie wziąłem butów na zmianę (aby nie pobrudzić dywaników z logo Mustanga), a na rękach nie miałem rękawiczek. Odpaliłem silnik, przestawiłem wajchę automatycznej 3-biegowej skrzyni w pozycję driver i ruszyłem przed siebie.

Basowy i jakże podniecający dźwięk silnika wewnątrz auta jest mocno słyszalny. Otwarte nadwozie zrobiło swoje, a każdorazowe mocniejsze dodanie gazu kołysze Mustangiem na boki. Niesamowite wrażenie! Generująca około 200 KM mocy jednostka napędowa dziarsko napędza staruszka. Sprint do pierwszej setki zajmuje wystarczająco mało czasu, żeby po chwili przekonać się, że ostre hamowanie nie jest tym, co klasyk lubi najbardziej. Zastosowane na obu osiach hamulce bębnowe służą raczej do wytracania prędkości i nie mieszczą się w definicji hamowania jaką znamy ze współczesnych aut. Klasycznym Mustangiem można pojechać szybko, ale po pierwsze trzeba znać auto na wylot i czuć do niego respekt, a po drugie należy mieć odpowiednią ilość przestrzeni na harce. Najnowsze wcielenie amerykańskiej legendy zyskało wielowahaczowe zawieszenie tylne i nareszcie nawet w zakrętach prowadzi się jak prawdziwe auto o sportowych zapędach. Klasyk o takich udogodnieniach nawet nie słyszał, tym większe uznanie należy się osobom, które w latach 60- i 70-tych potrafiły wycisnąć z Mustangów ostatnie poty.

Odwiedź: TEST Ford Mondeo Vignale 2.0 TDCi Twin-turbo PowerShift

Mustang z 68 roku jest przede wszystkim komfortowym autem. Zaskakująco wręcz komfortowym. Każda nierówność jest niwelowana w sposób zupełnie pozbawiony niepewności i lęku. Być może to, co teraz napiszę zabrzmi nieco kontrowersyjnie, ale jeżdżąc klasykiem widocznym na zdjęciach nawet w najmniejszym stopniu nie odczuwałem, że auto ma na karku blisko 50 lat. Zero skrzypień, trzasków oraz innych niepokojących dźwięków. Ani przez chwile nie miałem też wrażenia, że każde nieroztropne wciśnięcie pedału gazu lub mocniejsze wciśnięcie hamulca skończy się jakimś incydentem. Egzemplarz widoczny na zdjęciach jest w tak rewelacyjnym stanie, że nie tylko weekendowe przejażdżki są jego domeną, ale także codzienna żmudna jazda nie wywołuje efektu zmęczenia. Czy mógłbym takim samochodem dojeżdżać do pracy? To pytanie retoryczne. Mógłbym i bardzo bym chciał, gdyby tylko moja karta kredytowa udźwignęła jego koszt.

Nowy Mustang Convertible startuje z ceną 174 000 zł. Biorąc pod uwagę, co otrzymujemy w zamian jest to atrakcyjna oferta. Oferta, za którą nie kupicie klasycznego Mustanga Convertible w stanie takim, jak egzemplarz ze zdjęć. Pomimo wyraźnego zainteresowania i wielu ciepłym słowom na temat najnowszego wcielenia amerykańskiej legendy, Wojtek absolutnie nie zamieniłby się na auta. W pełni go rozumiem, chociaż ja byłem już gotów odstąpić nowego rumaka (nie ważne, że nie był mój), jedną nerkę, płuco a nawet siostrę, aby móc postawić pięknego klasyka w swoim garażu.

Przeczytaj: TEST nowy Ford Focus RS 2.3 EcoBoost: drogowy chuligan

Niestety negocjacje nie zakończyły się powodzeniem i cudowny staruszek odjechał do swojego domu. Ja natomiast wsiadłem do "mojego" Mustanga, opuściłem dach, włączyłem głośniej radio, aby nie słuchać dźwięku niewielkiego silnika i zadowolony ruszyłem w drogę powrotną z nieschodzącym z twarzy uśmiechem. Pomimo nieco mniejszych emocji jakie towarzyszyły jeździe najnowszym wcieleniem kultowego samochodu, Fordowi należą się olbrzymie brawa i słowa uznania. Uznania za udaną kontynuację legendy trwającą już ponad 50 lat.

Bądź na bieżąco z motoryzacją. Polub nas na Facebooku