Szwedzki diament

2008-09-04 17:42

Volvo od bardzo dawna kojarzone jest z dużymi, statecznymi samochodami rodzinnymi. Ale nie „Ona” - C30 to prawdziwa księżniczka wśród „zimnych Szwedów”.

Kobieta dla kobiety

Nieprzypadkowe jest tutaj traktowanie najmniejszego volvo jak kobiety. Gdyby samochody mogły stać się ludźmi, przedstawiciele serii 60, 70 czy 90 byliby zapewne statecznymi Szwedami. 30-tka to wykapana pani. Delikatne rysy karoserii, pokreślone są jedynie małymi akcentami stylistycznymi. W oczy rzuca się tylna klapa bagażnika z ciemnego szła, obrysowane nadkola i pakiet spojlerów spod znaku R-design. Sama linia robi jednak wrażenie bardziej zalotnej niż agresywnej.

Nic w tym dziwnego – C30 jeszcze jako prototyp została pokazana paniom i jak głosi firmowa legenda to one miały wpływ na ostateczną postać kompaktowego volvo. Efektem jest samochód elegancki - przyciągający wzrok, a rzucający się w oczy niczym konkurencji z Japonii.

Podobny umiar znajdziemy we wnętrzu, choć w naszym przypadku mogliśmy liczyć na odrobinę ekstrawagancji. Wspomniany wcześniej pakiet stylistyczny obejmował wspaniałe, sportowe fotele. Wykończone oczywiście jasną skórą i ciemną alcantarą, zapewniały komfort, dobre trzymanie w zakrętach i odrobinę luksusu. Reszta wnętrza do złudzenia przypomina volvo z serii 40 i 50. Masywna deska rozdzielcza z płaską konsolą środkową, przedziwnie ukształtowany hamulec ręczny i oczywiście wyjątkowy klimat – połączenie minimalizmu z poczuciem bezpieczeństwa.

Wzór płynności

Jak już wspominałem literka R na grillu naszej testowej 30-tki to jedynie pakiet stylistyczny. Sportowe emocje nie udzieliły się silnikowi i zawieszeniu. Pod maską znajdował się dwulitrowy silnik diesla o mocy 140 koni mechanicznych, a napęd na przednie koła przenosiła automatyczna skrzynia biegów.

Na papierze taka konfiguracja nie wygląda okazale w rzeczywistości okazuje się jednak świetnym wyborem. Silnik nie zaskakuje nadmiarem mocy, ale jest bardzo elastyczny. Duży moment obrotowy (320 Nm) i automat dbający o najlepsze jego wykorzystanie powodują, że auto jest zaskakująco zrywne, a przy tym wszystkim jest... harmonijne. Nie szarpie, nie próbuje wyrwać się z pod kontroli  - pewnie i gładko zmierza do celu.

W tym samym dostojnym tonie ustawiono zawieszenie i układ kierowniczy. Samochód jest komfortowy, ale tylko na tyle na ile pozwoliło bezpieczeństwo prowadzenia. Na polskich dziurach i koleinach 30-tka zachowuje się bardzo poprawnie, a komfort... myślę, że gdyby nie nisko profilowe opony na 18-calowych felgach, byłoby wręcz wzorowo. Przy takim doborze ogumienia jak w samochodzie testowym do uszu kierowcy docierało stanowczo za dużo informacji o stanie nawierzchni.

Droga biżuteria

Choć nie można volvo odmówić wdzięku to, ma ono kilka wad. Przede wszystkim cena - C30 z silnikiem 2,0 D można kupić za minimum 92 tys. zł. Testowany egzemplarz wart był blisko 120 tys. złotych. Muszę przyznać, że to bardzo dużo, a szalenie wysoki poziom wykonania, perfekcyjne wykończenie i doskonale skomponowany układ napędowy tylko częściowo usprawiedliwiają takie żądania finansowe. Tu płaci się za markę.

Z volvo C30 jest trochę jak z drogą biżuterią. Wiele osób mówi, że to przesada, żeby wydawać fortunę na „błyskotki” - a oznacza to jedynie tyle, że ich po prostu nie stać. 30-tka to auto dla zamożnych i ceniących styl... kobiet – to przecież one najbardziej kochają diamenty!