To była tragedia, o której mimo upływu lat nie można zapomnieć. O godz. 6.25 do skrzyżowania DK nr 1 z trasą 484, od strony Łodzi ze sporą prędkością zbliżał się potężny tir. Sygnalizacja świetlna wskazywała mu czerwone, ale niestety kierowca wjechał na krzyżówkę, na jej środku już znajdował się pracowniczy autobus. Było za późno na jakąkolwiek reakcję, nie było możliwości, by uniknąć tragedii. Tir uderzył w sam środek autobusu wypełnionego ludźmi, część z nich pogrążona była podczas podróży we śnie. Siła uderzenia była tak ogromna, że autobus praktycznie został przełamany na pół. Pojazd wyrzuciło kilkanaście metrów poza skrzyżowanie. Ciężarówka wpadła do rowu.
Horror, jakiego się nie zapomina
Bolesne wspomnienia uczestników i świadków tej katastrofy są jednoznaczne – takiej tragedii nie widział nikt. Chaos, panika, ciała ofiar leżące na asfalcie, wszędzie pełno krwi, wszechobecne szkło i blacha… Autobusowe siedzenia i osobiste rzeczy pracowników – torby, kanapki, buty rozrzucone były w promieniu kilkudziesięciu metrów.
- Wszędzie było pełno krwi, na ulicy leżeli nieprzytomni ludzie – mówił dziennikarzowi „Gazety Wyborczej” 19 lat temu jeden ze świadków.
Ofiary i rannych z autokaru wynosili strażacy z jednostki specjalnej, by się do niektórych dostać trzeba było używać nożyc hydraulicznych i pił, w akcji wycięto pół lewej ściany autobusu.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Pociąg pędził jak szalony. Wypadł z torów, 2 osoby zginęły! 9 lat temu w Babach rozegrał się DRAMAT! [ZDJĘCIA]
- Kiedy dojeżdżaliśmy do "gierkówki", zatrzymałem się – relacjonował dla "Gazety Wyborczej" w 2001 roku Mirosław Charczuk, kierowca innego autobusu, który również wiózł pracowników elektrowni. - Kolega wyprzedził mnie. Na skrzyżowaniu z "jedynką" mieliśmy zielone światło. Ruszyliśmy. Nagle usłyszałem huk. Widziałem tylko lecącą w górę blachę i rozpryskujące się szyby. Na jezdnię wypadł kierowca i przynajmniej dwóch pasażerów. Podbiegliśmy do nich, byli cali pokrwawieni, majaczyli. Wkoło było pełno szkła i krwi. Nigdy tego nie zapomnę - płacze mężczyzna. - Przecież gdybym nie stanął przed skrzyżowaniem, ciężarówka uderzyłaby we mnie.
Po tragedii pracownicy bełchatowskiej elektrowni pogrążeni byli w żałobie. W 2003 roku, półtora roku po wypadku na ławie oskarżonych sądu w Radomsku zasiadł Marek D., kierowca tira. Śledczy zarzucili mu nieumyślne spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym. Ostatecznie, po apelacji od tego wyroku, Marek D. w 2004 roku usłyszał w Sądzie Okręgowym w Piotrkowie Trybunalskim wyrok pięciu i pół roku więzienia kary.
Obelisk, by pamiętać i ostrzegać
Zanim jeszcze zapadł wyrok, niedługo po katastrofie, w miejscu śmierci dziewięciu osób postawiono obelisk upamiętniający ofiary. Na tablicy wspomniano tych, którzy jadąc do pracy stracili życie – najmłodszy z nich miał zaledwie 30 lat. W wypadku – poza pracownikami elektrowni - życie stracił kierowca autobusu i pracownik PKS-u Bełchatów.
Polecany artykuł:
Przez ostatnie kilkanaście lat symboliczny obelisk i krzyż miały być nie tylko upamiętnieniem ofiar katastrofy, ale także swoistą przestrogą. Teraz przez wzgląd na rozbudowę „Gierkówki” należało zmienić jego lokalizację. Kamień z tablicą i krzyżem zdemontowano z pobocza trasy. Dzięki współpracy dyrekcji elektrowni i miasta Kamieńsk obelisk z został odrestaurowany i postawiony przy ul. Głowackiego w centrum Kamieńska, przy trasie wylotowej na Bełchatów.