Sprawę opisuje portal Interia.pl. Pani Anna została zabrana karetką do szpitala 16 listopada 2021 r. Decyzja bliskich, by zadzwonić po pomoc, spowodowana była pogarszającym się stanem 71-latki. Kobieta, w związku z infekcją, przyjmowała antybiotyk, jednak ten zdawał się nie działać, a pani Annie oddychało się coraz gorzej. Okazało się, że ma COVID-19. Jak czytamy, seniorka od lat zmagała się z POChP (przewlekła obturacyjna choroba płuc).
Pani Anna trafiła do Samodzielnego Szpitala Wojewódzkiego im. Mikołaja Kopernika w Piotrkowie Trybunalskim, gdzie przebywała do 22 listopada. Przez ten czas, jej córka rozmawiała z nią tylko raz, później kontakt się urwał. Jak mówi pani Joanna, bliscy byli przerażeni. - Ciągle dzwoniłam do lekarza prowadzącego. Dla nich stan mamy był zawsze taki sam. Ani lepiej, ani gorzej. Ani razu od środy nie było z ich strony mowy, że mama jest nieprzytomna, że nie ma z nią kontaktu. Tylko: "bez zmian" - opisywała w rozmowie z Interią.
22 listopada rodzina otrzymała telefon ze szpitala. Lekarz poinformował, że wypisuje panią Annę do domu. "My się tak ucieszyliśmy, bo jeśli wypisują to znaczy, że jest lepiej, że się mamie poprawiło" - wspomina córka. Jak mówi, od lekarza miała usłyszeć jedynie, że mama jest "otępiała", ale myślała, że jest po prostu zmęczona. Nawet w najgorszych koszmarach nie spodziewała się tego, co miało za chwilę nadejść.
Jak opisują bliscy, kobieta wróciła do domu w stanie agonalnym: bez kontaktu. "Nie mówiła, błądziła gdzieś wzrokiem, nie wydawała z siebie żadnego dźwięku. Ona umierała" - mówi Interii pani Joanna.
71-latka zmarła kilka godzin później. Rodzina nie może pogodzić się z tym, co się stało, ma żal do szpitala, przede wszystkim o brak informacji o realnym stanie kobiety.
Córka pani Anny, analizując informacje na wypisie, zastanawia się, czy faktycznie dotyczą one jej mamy, wskazując m.in. na informację o cukrzycy, na którą kobieta miała nigdy nie chorować czy też wynik saturacji, który również na wzgląd na POChP, wydaje jej się nieprawdopodobny.
Kobieta chce, by szpital wyjaśnił tę sytuację. Jak czytamy, zdecydowała się nagłośnić sprawę po tym, jak usłyszała od załogi karetki, że jej mama prawdopodobnie nie była odosobnionym przypadkiem.
- Ja nie chcę prowadzić krucjaty przeciwko szpitalowi czy przeciwko lekarzowi, bo to też nie o to chodzi, tylko to jest chyba najwyższy czas i pora, żeby ktoś przyjrzał się pracy tej placówki, bo może tam po prostu popełniane są jakieś podstawowe błędy. Do szpitala idzie się po pomoc, a nie żeby wyjść ze szpitala i umrzeć - mówi.
Póki co, szpital milczy.