- Mama została potraktowana wyjątkowo nieludzko – mówi Joanna Hauser-Mirowska.Chorującą na przewlekłą obturacyjną chorobę płuc starszą panią karetka zabrała do Samodzielnego Szpitala Wojewódzkiego im. Mikołaja Kopernika 16 listopada z powodu spadającej saturacji. Tam najpierw umieszczono ją w izolatorium, ponieważ pierwszy test na Covid-19 dał wynik niejednoznaczny. Kolejny okazał się już pozytywny, w związku z czym kobietę przeniesiono na oddział z chorymi na koronawirusa. - Od tamtej pory nie miałam już z nią żadnego kontaktu – opowiada pani Joanna. - Rozmawiałam tylko z lekarzem, który stwierdził, że mama jest w niezłym stanie i niedługo powinna wrócić do domu.
22 listopada córka chorej została poinformowana, że jej mama zakończyła leczenie i karetka odwozi ją właśnie do jej miejsca zamieszkania. - Została wniesiona na noszach przez sanitariuszy. Kiedy się nią potem zajęłam, zorientowałam się, że jej stan jest ciężki. Była taka nieobecna, bez żadnego kontaktu – żali się Joanna Hauser-Mirowska. - Nie miałam żadnej możliwości żeby ją nakarmić czy podać leki. Dziesięć godzin od powrotu odeszła.
Pani Joanna ma żal do szpitala, bo była przekonana, że lekarze oddają jej mamę w dobrym stanie. - Gdyby ktoś mi powiedział, że choroba jest na tyle zaawansowana, iż nie są w stanie nic więcej zrobić, przyjęłabym to zupełnie inaczej – tłumaczy.
Rodzina zmarłej zawiadomiła prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa przez lekarzy. Sprawę wyjaśnia również sam szpital. - Została powołana specjalna komisja, która bada ten przypadek. Na wnioski trzeba jednak jeszcze poczekać – mówi rzeczniczka prasowa szpitala Aneta Grab.