Na razie pracują normalnie, ale nie wykluczają, że zaostrzą protest. Tak jest w szpitalu Biziela w Bydgoszczy. Diagności i fizjoterapeuci przyszli do pracy w czarnych koszulkach. Domagają się podwyżek i nerwowo czekają na rezultaty rozmów z ministrem zdrowia. Jak mówią – zarabiają mało, choć są bardzo potrzebni pacjentom.
- Pobieramy krew, materiał biologiczny z jam ciała i mocz. Robimy badania i wydajemy wyniki. Nie idziemy od razu na barykady. Nosimy czarne koszulki, mamy wywieszone plakaty - mówi Anna Żuk-Krasińska z Ogólnopolskiego Związku Pracowników Diagnostyki Medycznej i Fizjoterapii.
Jeśli nie będzie rezultatu rozmów z ministerstwem, protest w bydgoskim szpitalu może być zaostrzony.
- Kropla drąży skałę. Myślę że na razie są te nasze koszulki, a potem może strajk włoski, być może ograniczenie liczby badań - dodaje Żuk-Krasińska.
Na podwyżkę liczy też fizjoterapeutka Aleksandra Dembinska-Ziętak, pomaga pacjentom od ponad 30 lat.
- Mój zarobek miesięczny to pensja głodowa. Wystarcza na minimum przeżycia. Gdyby nie dodatkowe zajęcia lub dodatkowe pół etatu, byłby problem z zaspokojeniem podstawowych potrzeb - mówi Dembińska-Ziętak.
Dorota Kubicka fizjoterapeutka w szpitalu Biziela przyznaje, że trudno skompletować kadrę. Młodzi ludzie nie chcą pracować za tak małe pieniądze.
- Niedawno był problem z obsadzeniem stanowiska fizjoterapeuty. Dwie osoby się zgłosiły. Gdy usłyszały, jakie są warunki płacowe, zrezygnowały. W końcu udało się zatrudnić kolejną osobę. Pensje nie są zadowalające - przyznaje Kubicka.
W wielu placówkach fizjoterapeuci i diagności laboratoryjni idą na L4, wykorzystują zaległe urlopy albo biorą wolne na żądanie.