Bydgoszcz. Historia niewidomego 41-latka wzrusza do łez
Niewidomy mieszkaniec Bydgoszczy niczym nie zawinił, ale gdy był mały, można było mieć wrażenie, że cały świat odwrócił się do niego plecami. Jego historia, która opisała "Gazeta Pomorska", zaczęła się w 1992 r. Chłopiec miał wtedy 9 lat, a trzy lata wcześniej zmarła jego mama. Tuż po urodzeniu jego ojciec zrzekł się go sądownie, dlatego trafił pod opiekę dziadka. Najstarszy krewny dziecka też nie miał zamiaru go wychować i któregoś dnia zwyczajnie oddał go do domu dziecka.
Gdy wydało się, że chłopiec spędzi tam całe swoje dzieciństwo, mieszkanka Bydgoszczy, która wychowała już swoje dzieci, przeczytała w gazecie artykuł o poszukiwaniach nowego domu dla opuszczonych dzieci. W ten sposób trafiła na 9-latka.
- Na początku byłam dla Łukaszka tzw. rodziną zaprzyjaźnioną, jeszcze nie zastępczą. Chodziliśmy na spacery i place zabaw. Zapraszałam chłopczyka do siebie na obiady. Robiliśmy wspólnie zakupy. Pięknie nam razem było. Wkrótce zostałam rodziną zastępczą dla chłopca. Wprowadził się do mnie, do Bydgoszczy, już na stałe. Zajmowałam jeden pokój, on dostał drugi, od dawna wolny. Byłam dla Łukaszka jak mama. Powiem więcej: zostałam jego nową mamą. Z miesiąca na miesiąc było nam razem lepiej - mówi "Gazecie Pomorskiej" kobieta.
Nowo założona rodzina przetrwała próbę czasu
Ponad 30 lat później mieszkanka Bydgoszczy i 41-latek nadal tworzą kochającą się rodzinę. Mężczyzna przeszedł operację, dzięki której dostrzega cienie oraz rozróżnia jasne i ciemne kolory. W międzyczasie skończył również szkołę średnią i wyuczył się na tokarza i frezera, choć obecnie pracuje w branży poligraficznej. Jego wielką pasją jest wioślarstwo. Razem z reprezentacją niepełnosprawnych sportowców brał udział w regatach m.in. we Włoszech i Niemczech.
- Mam 84 lata, a syn 41. Porządek w mieszkaniu to moje zadanie. Łukaszek okna pomaga myć. Jak ja nie idę po zakupy na targowisko, on mnie wyręcza. Na rynku wszyscy sprzedawcy go znają i się z nim witają. On im podaje kartkę. To lista zakupów, spisana przeze mnie. Później gotuję obiad, syn mi niekiedy asystuje. Czasami zamiast siedzieć w garach, wybieramy się na miasto, na jedzenie. Raz się żyje - mówi mieszkanka Bydgoszczy, którą cytuje "Gazeta Pomorska".
Jak dodaje, od 19 lat, choć stworzyła nowy domu synowi, nie dostaje od państwa żadnych pieniędzy. Wszystko dlatego, że mieszkają razem. Gdyby mężczyzna się wyprowadził, mógłby liczyć na dodatek w postaci pomocy na usamodzielnienie.