- Zamówienie, którego podjęła się firma Pesa, żeby mogło być realizowane ze środków Unii Europejskiej, powinno być zakończone do końca 2015 roku. I rzeczywiście to udało się zrobić. W ostatnich dniach grudnia do Krakowa dotarł ostatni, 36. tramwaj. To pozwoliło MPK Kraków wykorzystać całe dofinansowanie przyznane na zakup tramwajów - mówi Marek Gancarczyk z krakowskiego MPK.
Krakowiaki dotarły więc na tyle wcześnie, by MPK nie straciło dofinansowania, ale Pesa tak czy inaczej nie dotrzymała umowy.
- Harmonogram niestety nie był dotrzymany przez producenta, stąd właśnie konieczność naliczania kar - mówi Gancarczyk.
Pesa ma zapłacić za opóźnienia 26 mln złotych. Pieniądze mają zostać przeznaczone na kupno kolejnych tramwajów. Jeśli bydgoska firma nie zapłaci, krakowski przewoźnik zapowiada kroki prawne w celu wyegzekwowania kwoty.
Co na to Pesa?
Bydgoska firma nie zgadza się z wysokością kary i chce rozstrzygnąć sprawę w drodze arbitrażu. Jej zdaniem tak wysoka kara zagraża przyszłości firmy.
- Nie uchybiamy się od kary, ale chcemy załatwić sprawę na drodze polubownej. Nie chcemy iść z nią do sądu, bo krakowski przewoźnik to dla nas ważny klient. Uważamy jednak, że wina nie leży jedynie po naszej stronie - wyjaśnia Maciej Grześkowiak, szef zespołu PR Pesy.
Zdaniem przedsiębiorstwa to Pesa może stracić najwięcej na całym sporze, a zapłacenie kary spowolni dalszy rozwój bydgoskiej firmy. Maciej Grześkowiak podkreśla, że po odtrąbieniu sukcesu związanego ze spożytkowaniem unijnych funduszy, z problemem kar Pesa została sama.
- Przypomnę, że w krakowskim przetargu ważność wszystkich ofert wygasła ze względu na brak potwierdzenia unijnego dofinansowania dla projektu. Przystępując do zamówienia braliśmy pod uwagę ryzyko i byliśmy jedyną firmą, która na prośbę MPK zdecydowała się zaryzykować i przedłużyć ofertę. Była to więc nasza wspólna decyzja - komentuje Grześkowiak.
Na pytanie skąd opóźnienia, usłyszeliśmy, że wpływ miały na to różne czynniki, m.in. sporadyczne wstrzymywanie dostaw energii czy problem z dostarczeniem sufitów przez szwajcarskiego podwykonawcę. - Harmonogram był bardzo precyzyjny, więc wystarczyło jedno opóźnienie w dostawie, by cały plan posypał się jak kostki domina, bo nie mogliśmy ruszyć dalej z pracą – tłumaczy Grześkowiak.
Więcej szczegółów z krakowskiej perspektywy w materiale Kuby Paducha, reportera Radia ESKA: