Sytuacja w MZK jest bardzo napięta. Czy grozi nam paraliż miasta?
Kierowcy miejskich autobusów w Bydgoszczy wielokrotnie ostrzegali, że sytuacja w spółce jest dramatyczna i natychmiast musi się zmienić. Jak przekazuje Radio ESKA, takie sygnały zaczęły się pojawiać latem 2024 roku.
Zobacz: Ulica Łęczycka w Bydgoszczy przejezdna w całości!
- Niektórzy praktycznie mijają się ze swoimi bliskimi. Dzieci nie widzą ojców tygodniami, bo kierowcy wstają o 1.30, żeby wyjechać bladym świtem w trasę. Pracują po 9-10 godzin, wracają padnięci i od razu muszą iść spać, żeby wypocząć przed kolejnym długim dniem. W weekendy, jeśli są wolne, dzieci kolegów mówią: Tatuś wrócił z delegacji. A kobiety - motornicze, pracujące na ranną zmianę mają chyba jeszcze trudniej. Brakuje kierowców, a pensja, jaką proponuje MZK, nie skusi nowych. Ludzie mają pozawieszane urlopy, niekiedy są wzywani do pracy z wolnego. Prosi się nas, byśmy nie brali urlopów na żądanie, bo nagła nieobecność jednego z nas dezorganizuje pracę całego zespołu. Godzimy się, wiemy, jaka jest sytuacja. Ale jak długo można tak ciągnąć? - mówił dziennikarzom Radia ESKA pod koniec wakacji Andrzej Arndt, szef Związku Zawodowego Pracowników Komunikacji Miejskiej RP w Bydgoszczy.
Kierowcy doczekali się reakcji miasta - zaplanowano audyt w spółce, by przyjrzeć się wydatkom. Jasne jest jednak, że do końca roku na żadne podwyżki nie mają co liczyć - przekazuje Radio ESKA.
Czy grozi nam kolejny strajk kierowców MZK?
Dziennikarze Radia ESKA zwrócili się z takim pytaniem do szefa Związku Zawodowego Pracowników Komunikacji Miejskiej RP w Bydgoszczy. Przypomnijmy - w 2022 roku doszło do strajku, który sparaliżował miasto. W związku z napiętą sytuacją w spółce, część bydgoszczan obawia się powtórki.
- To ostateczność, by taki strajk przeprowadzić. Jako organizacje związkowe musimy spełnić określone warunki, by mogło dojść do najostrzejszej formy protestu. Uciekamy od tego. Poprzedni bunt pracowników w 2022 roku, który trwał prawie dwa tygodnie, spowodował, że ucierpieli mieszkańcy miasta, a władze nic sobie - w naszym przekonaniu - z tego nie robiły - mówi Andrzej Arndt dziennikarzom "ESKI".