Historia Mikiego jest wyjątkowo smutna. Zwierzę wiodło szczęśliwe życie u boku swojej właścicielki. Niestety w sierpniu kobieta zmarła w swoim mieszkaniu, a 10-letni kotek został sam jak palec.
- O jej śmierci dowiedziano się późno, nietrudno się domyślić, z jakiego powodu w ogóle się dowiedziano - mówi dziennikarzom "Gazety Wyborczej" Małgorzata Kośnik ze Stukota. - Wezwano odpowiednie służby, które zabrały ciało kobiety. Sąsiadka zmarłej już wtedy zgłosiła, że w mieszkaniu jest kot, ale z oczywistych powodów nie wpuszczono nikogo, aby go znalazł. Natomiast służby - policja, straż pożarna - zrobiły swoją robotę, ale kota nie dostrzegły - dodaje Kośnik.
Zwierzę zostało zatem same w czterech ścianach, bez dostępu do pożywienia oraz wody. Nie wiadomo, kto wybił szybę w jednym z okien mieszkania, ale to uratowało kota przed odwodnieniem. Tak żyło przez kilkanaście dni...
- Sąsiadka zmarłej, pani Anna, zobaczyła Mikiego, jak spijał wodę po deszczu z parapetu okna mieszkania, które stało się jego więzieniem i miało stać się grobowcem (...). Pani Anna postawiła na nogi wszystkich i zmusiła ich do działania. Przemilczę pewne fakty, bo nie wszystko dało się załatwić po dobroci, trzeba było użyć autorytetu i ostrego języka syna pani Ani. Chwała mu za to, że potraktował poważnie tę sprawę i włączył się do działania - mówi "Wyborczej" Kośnik.
Ostatecznie z pomocą służb udało się pani Annie i wspierającym jej starania społecznikom wejść do mieszkania. Jak się okazało, odwodniony, wychudzony i straumatyzowany Miki siedział skulony w szufladzie pod piekarnikiem.
Smutek nie do opisania
Jak podaje "Gazeta Wyborcza", Miki trafił do bydgoskiego schroniska, ale mimo troskliwej opieki pracowników i wolontariuszy nie potrafił się w nim odnaleźć. Jego przyszłość nie rysowała się dobrze - starsze zwierzęta rzadko znajdują nowy dom... Na szczęście do mruczka uśmiechnęło się szczęście i jedna z wolontariuszek "Stukota" najpierw tymczasowo zabezpieczyła kocurka, a ostatecznie postanowiła go adoptować. - Był wystraszony i długo chował się pod kanapą, wychodząc jeść, kiedy nikogo nie było. Ale powolutku zaczął znowu ufać ludziom, okazał się totalnym miziakiem - mówi dziennikarzom nowa opiekunka Mikiego.