Ukochany syn pani Michaliny zakrztusił się winogronem. "Mój Mikołaj tego dnia umarł"
Tragedia wydarzyła się w jednym z przedszkoli w Elblągu (woj. warmińsko-mazurskie). Maluchom podano niepokrojone winogrona. Jednym z dzieci, które zjadło owoc był Mikołaj. Chłopiec zakrztusił się i trafił do szpitala. Pozornie błaha sytuacja przerodziła się w walkę o życie dziecka: najpierw w szpitalu w Elblągu, a później w Gdańsku. Mikołaj żyje, ale wciąż trwa długa i żmudna walka o jego powrót do zdrowia. – Niedługo miną dwa lata od wypadku, w którym Mikołaj stracił swoje dotychczasowe życie. Zawsze powtarzam, że mój Mikołaj tego dnia umarł. Wiem, że już nigdy nasze życie nie będzie takie samo – mówi w rozmowie z "Super Expressem" pani Michalina, mama Mikiego. Jak wspomina ten feralny dzień? – Z perspektywy czasu staram się już do tego strasznego dnia nie wracać, dla dobra naszej całej rodziny. Musimy żyć dalej i troszczyć się o Mikołaja najlepiej jak potrafimy – przyznaje mama Mikiego.
Pani Michalina wspomina, że Mikołaj urodził się jako "piękne i zdrowe dziecko". – W dniu wypadku nasze dotychczasowe i poukładane życie zmieniło się całkowicie – wyznaje kobieta i dodaje, że teraz "opiekuje się dzieckiem niepełnosprawnym". Mama Mikołaja musiała zrezygnować z pracy, jest na świadczeniu pielęgnacyjnym. Kobieta mówi wprost, że zajmowanie się Mikołajem trwa 24 godziny na dobę. Opieka nad Mikim jest ogromnym wysiłkiem psychicznym i finansowym dla całej rodziny. – Non stop jeżdżę z Mikołajem na rehabilitacje, badania i specjalistyczne turnusy. Bardzo często nie ma nas w domu, nad czym ubolewam, bo cierpi na tym mój starszy syn Wiktor – żali się pani Michalina.
Pani Michalina nie ma czasu dla Wiktora. Musi opiekować się Mikim. "Pęka mi serce i czuję bezradność"
Mama chłopców opowiada nam, że 21 października Wiktor skończy 12 lat. Wierzy, że będzie to symboliczna data dla jej rodziny. – Byłoby cudownie gdyby udało nam się skończyć zbiórkę w dniu jego urodzin – mówi naszemu reporterowi pani Michalina, a więź łączącą braci: Mikołaja i Wiktora, nazywa "wyjątkową od zawsze". – Miki to jego młodszy braciszek i troszczy się o niego jak tylko potrafi. Mikołaj czuje nawet, kiedy Wiktor jest chory, bo robi się wtedy bardziej niespokojny i nerwowy – mówi mama chłopców.
Starszy z synów zapytał kiedyś mamę, dlaczego spotkała ich taka tragedia. – Przyznaję, że w takich sytuacjach pęka mi serce i czuję bezradność – mówi nam pani Michalina i dodaje, że "Wiktor to bardzo mądry chłopiec i przeżywa to wszystko bardzo na swój jeszcze dziecięcy sposób".
Mikołaj "niewidoczny" dla państwa
Rodzina pani Michaliny musi mierzyć się nie tylko z psychicznym ciężarem tragedii, jaka spotkała Mikołaja, ale i finansowym. – Mikołaj tak naprawdę będzie potrzebował wsparcia finansowego na rehabilitację przez całe życie – przyznaje pani Michalina. Obecnie trwa zbiórka na portalu siepomaga.pl. Zbierane są pieniądze na specjalistyczne i bardzo drogie prywatne turnusy, ortezy, badania i sprzęt. Pani Michalina zwraca uwagę, że Mikołaj cały czas jest w śpiączce. – To wszystko kosztuje horrendalne pieniądze i gdyby nie pomoc ludzi, nie byłoby mnie stać na pomoc własnemu dziecku. Na pomoc państwa nie mamy, co liczyć – mówi bez ogródek pani Michalina i dodaje, że Mikołaj jest "niewidoczny". Kobieta zdradza nam, że jej syn otrzymał zaraz po wypadku z przedszkolnego ubezpieczenia z tytułu niezdolności do nauki, za pobyt w szpitalu i uszczerbek na zdrowiu w wysokości tylko 20 proc. całości. Link do zbiórki mogącej pomóc Mikołajowi i jego mamie znajdziecie TUTAJ.
Zapytaliśmy panią Michalinę, jak na tragedię Mikołaja reaguje przedszkole, gdzie doszło do zdarzenia. – Dyrektorka przedszkola, dwa lata po wypadku, nie znalazła dla mnie czasu na spotkanie, żeby wytłumaczyć, co się stało tego dnia i dlaczego – twierdzi mama Mikołaja. – Mogę szczerze powiedzieć, że przedszkole nie interesuje się Mikołajem - nikt z przedszkola nie pyta, co u Mikołaja, nie interesuje się tym, czy czegoś mu potrzeba. Bywa i tak, że przedszkolanki z jego grupy potrafią udawać na ulicy, że nas nie rozpoznają i nie widzą. Bardzo to przykre i smutne, bo Mikołaj nie zrobił nic złego. To nie była jego wina – wyjaśnia pani Michalina w rozmowie z "Super Expressem".
Sąd umorzył sprawę. "Nieszczęśliwy wypadek"
Sprawa wypadku Mikołaja trafiła do sądu. Sprawę karną umorzono, stwierdzając, że był to nieszczęśliwy wypadek. – Sędzia uznała, że to wina Mikiego, czterolatka, bo powinien był umieć gryźć – mówi pani Michalina. – Obecnie mamy założoną sprawę cywilną i walczymy o jakiekolwiek odszkodowanie. Czekamy na pierwszą sprawę już prawie rok. Wszystko się bardzo wlecze i przedłuża. Dlatego tak bardzo potrzebujemy pieniędzy ze zbiórek, inaczej nie dałabym rady walczyć o Mikiego – dodaje jego mama. Pani Michalina ma już tylko jedno marzenie. Żeby jej ukochany syn wrócił i powiedział "Mama".
Miki zakrztusił się winogronem. Trwa walka o powrót chłopca do zdrowia. Zobacz zdjęcia