Była niedziela, kiedy pan Krzysztof zdecydował się odwiedzić pobliski punkt lotto. Wyszedł pozostawiając podłączoną do kontaktu ładowarkę do telefonu. Obok stał welurowy fotel. Zatrzasnął drzwi swego mieszkania i ruszył obstawiać szczęśliwe numerki.
Minęło zaledwie kilka minut, kiedy w kolekturze odezwał się jego telefon. Dzwonił znajomy: ,,Krzysiek, twoja chata się pali - zakomunikował''. - Powiedziałem mu żeby sobie jaj nie robił, no ale po chwili zadzwoniła była żona, a tej o głupie żarty bym nie podejrzewał - wspomina gorzowianin.
Kiedy dobiegł do kamienicy na miejscu działały już trzy trzy zastępy strażaków. Pożar udało się stłamsić w zarodku. Spalił się największy pokój, ten w którym pozostawił ładowarkę. Inne pomieszczenia były czarne od dymu. - Zanim na korytarzu pojawił się dym sąsiedzi słyszeli huk, więc wszystko wskazuje na to, że najpierw nastąpiło zwarcie instalacji i w efekcie ładowarka w której jest akumulator eksplodowała wywołując pożar - tłumaczy pan Krzysztof.
Okazuje się, że pożar wywołany przez chińską ładowarkę w centrum miasta to nie pojedynczy przypadek. - Zanotowaliśmy co najmniej kilkanaście zdarzeń, gdzie pożar wywoływały te sprzęty, ale nie były to przypadki tak dramatyczne, jak ten z ulicy Drzymały - mówi Bartłomiej Mądry z gorzowskiej straży pożarnej.
Tymczasem pan Krzysztof przyznaje, że nigdy juz nie zostawi ładowarki podłaczonej do kontaktu. - Omal nie spaliłem sąsiadów - wyznaje ze skruchą.