Podróż zaczęliśmy w Międzyrzeczu, Pustki na peronach. W samym pociągu też. W oblężonych zazwyczaj wagonach dwie, trzy osoby! Na dworcu w Zbąszynku na peronie widać było tylko niezwykle zgrabną konduktorkę.
Ust nie było widać, ale po oczach widziało się przesympatyczny błysk w kierunku tych nielicznych pasażerów. No to nie ma końca świata, zdało się pomyśleć.
Ale gdzie tam. Skoro na dworcu głównym w Poznaniu w całym hallu szokująca cisza. A w gigantycznym hangarze dwóch ochroniarzy i jakiś starszy mężczyzna. Spacerują sobie powoli, bo przecież kogo tutaj pilnować!?
Przed kasami też pustki. Gorzej, że na postojach taksówek nie ma taryf.
W drodze powrotnej wybraliśmy koleje regionalne, ale i tam panuje wszechogarniająca cisza. Wszyscy w maseczkach. I wtedy w głowie tylko jedna myśl, do domu, do Gorzowa, Międzyrzecza, bo tam tak strasznie nie odczuwa się tej przygnębiającej atmosfery wielkiego miasta z czasach pandemii!
I gdyby nie Pani Konduktorka, to pewnie każdemu odechciałoby się podróżować.