W oddalonym o kilkaset metrów od granicy sklepie tytoniowym w sobotnie południe z reguły przewalały się tłumy klientów. Przede wszystkim byli to przybysze zza Odry. Ba, na ulicach miasta, bynajmniej w rejonie przejścia, znakiem rozpoznawczym przybyszy z Niemiec były torby z papierosami lub sztangi niesione w dłoniach. I trudno się temu było dziwić, skoro w polskim sklepie paczka popularnych papieros kosztuje ok. 15 zł czyli 4 euro tymczasem po niemieckiej stronie trzy razy tyle.
Jednak teraz w branży totalny zastój. Po prostu zamknięte granice powodują, że Niemcy do sklepów i na bazar nie docierają, a z polskiego klienta punkty nie wyżyją. Najgorsza sytuacja jest w straganach na bazarze, bo ten po prostu jest zamknięty. Niektórzy sprzedawcy wpadli na pomysł, nazwijmy to, handlu korespondencyjnego.
Po prostu przy bramie targowiska wywiesili tabliczki z numerem telefonu. Klient dzwoni, zamawia, a sprzedawca mu towar przynosi do bramy. Pomysł dobry, tyle, że o ile w okolicach bazaru przybywaliśmy ok. godziny, to w tym czasie przy bramie nie pojawił się żaden nabywca.
Sprzedawczyni ze sklepu po drugiej stronie granicy zrezygnowanym głosem mówi, że ta sytuacja to ekonomiczny dramat. - Mówią, że granice mają otworzyć od 13 czerwca - twierdzi kobieta. - Czy jednak to prawda? Nikt do końca nie wie.