Był poranek, kiedy Karol wraz z kolegą jechali do pracy. Przed zakrętem w miejscowości Kije woj. lubuskie, minęła ich swym małym hyundayem młoda kobieta. Nie sposób było nie zwrócić na nią uwagi. Chwilę później zniknęła z drogi. Jak się później okazało, zaraz za zakrętem w jej aucie wystrzeliła opona.
Karol huk usłyszał i nagle przejeżdżając obok leżącego przy szosie bagniska osłupiał. Hyunday dziewczyny staranował barierki i zanurzał się powoli w ciemnej brei. Bez namysłu skoczył do wody. Gruntu nie było, za to był koszmarny lepiący się do butów muł.
- Moje robocze buty to miały ze sto kilo - wspomina. Wysportowany 31-latek utrzymał się jednak na powierzchni. Widział, jak 27-letnia dziewczyna próbuje wybić nogami drzwi w zanurzającym się samochodzie. Widoczność była minimalna. - Tłukła tak zawzięcie, że drzwi wybrzuszyła od wewnątrz, ale te puścić nie chciały - mówi Karol.
Cały czas pływając w pełnym roboczym rynsztunku mężczyźnie udało się w końcu wyszarpnąć drzwi. - Najpierw buchnął we mnie czarny dym, bo auto z przodu całe było zaczadzone, gorączka straszna, więc aby się nie spalić, ta dziewczyna przeszła do tył i tam walczyła o życie - mówi Karol.
Szarpnął ostatni raz i drzwi puściły. Czarna breja z impetem wdarła się do środka auta, ale dziewczyna dała radę wyskoczyć. Po chwili podjął ją stojący na brzegu kolega Karola. Bez jego pomocy byłby problemem z wyjściem z bagna, bo jest w tym miejscu uskok.
Dziewczyna poobijała się. I tyle. Tego samego dnia wieczorem 27-latka wraz z chłopakiem odwiedzili wybawiciela. Były słowa podziękowań, wzruszenie i łzy. No bo gdyby nie Karol to...