Bobry zamieszkały na wyspie w samym sercu kompleksu pałacowo-parkowego. No i zaczęło. Bo te sympatyczne na pozór zwierzaki to prawdziwi niszczyciele. Nocną porą przeprawiały się na suchy ląd i z zapałem pałaszowały drzewa. I to tak skutecznie, że niektóre po prostu padły. I to w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Muzealnicy wypowiedzieli gryzoniom wojnę i opletli podstawy drzew specjalną siatką, która uniemożliwiała śrutowanie. Założenie osłon, nie dość bardzo pracowite, czasochłonne, bo jeszcze kosztowne. - Przy naszym budżecie to były astronomiczne wydatki - mówi dyrektor muzeum Andrzej Kirmiel.
Wydawało się, że muzealnicy stoją na przegranej pozycji, bowiem kiedy siatką opleciono drzewa stojące tuż przy stawie, to zwierzaki ruszyły dalej w ląd. No i znowu konieczne były zakupy, żeby chronić okazałe zresztą i wiekowe drzewa. Aż tu nagle wojna ustała.
- Po prostu bobrza rodzina jak nagle się pojawiła, tak i nagle zniknęła - mówi dyrektor. - Może przeniosły się na pobliską Obrę, ale dla nas najważniejsze, że drzewa uratowaliśmy.