O tym, że Julka jest ciężko chora, jej rodzice dowiedzieli się kilka dni przed drugimi urodzinami córeczki. Nie było tortu i świeczek. Był szpital, bo lekarze w Międzyrzeczu woj. lubuskie musieli stwierdzić, dlaczego dziecko ma taki duży, wypukły brzuszek. W końcu orzekli: to rak nerki na której wyrósł 15-centymetrowy guz. - Zemdlałam, jak zobaczyłam wyniki USG - opowiada pani Anna, mama dziewczynki.
Dla Julii i jej rodziny to był dopiero początek walki o życie. Już czekali na nią onkolodzy z dziecięcej kliniki we Wrocławiu. - Stałam i patrzyłam, jak zapłakana córeczka wraz z pielęgniarką znikają za drzwiami sali operacyjnej, a serce mi pękało - wspomina kobieta. - Potem miesiącami leżała w szpitalach, bo osłabiony chemioterapią organizm łapał przeróżne infekcje, które kończyły się nawet zapaleniem płuc.
Z każdym jednak dniem rosła szansa na wyzdrowienie. Tym bardziej, że dziewczynka była tak silna duchem. Cały czas pozostawała dzieckiem zjawiskowym. Nikt, tak jak ona, a wszyscy drżeli wtedy o jej życie, nie potrafił na przykład nakładać... makijażu na swą subtelną delikatną twarzyczkę czy czytać do późna bajek.
Podporą w tej walce poza rodzicami był też jej brat Paweł. - Kocham go - mówi dziś Julia. A Paweł dodaje, że fajnie mieć taką niby spoko, a jednak nieco szaloną w swych pomysłach siostrę. Niby życie u tej skromnej rodziny z Templewa w Lubuskiem biegło normalnie, ale od tych sześciu lat czuło się straszliwe odium choroby. Tak od kontroli do kontroli. Dziś jednak to już przeszłość!
W ostatnich dniach maja Julia była znowu na badaniach we wrocławskiej klinie ,,Przylądek Nadziei''. Następna kontrola za dwa lata! - Jest zdrowa - orzekli lekarze. No i teraz Julia z dumą przymierza albę w której za kilka dni przystąpi do I Komunii Świętej. I przy tej białej albie jeszcze bardziej widać, ileż miłości, ale i dumy jest w tych błękitnych dziewczęcych oczętach...