Jedynego syna Barbary i Marka Wacławików zatłukł na śmierć pijany znajomy. Bez powodu. Rodzice tragicznie zmarłego przez kilka dni czekali na wydanie ciała. Jednak zanim zwłoki mogły zostać wydane musiała odbyć się sekcja zwłok.
Lekarze tymczasem zwlekali z jej przeprowadzeniem. Dlaczego? Bo jak ustalił ,,SE'', dla własnego bezpieczeństwa chcieli mieć pewność, że zmarły był wolny od koronawirusa.
Wacławikowie przez kilka dni snuli się więc zrozpaczeni po domu i ogrodzie. Najważniejszym celem rodziców stał się pochówek syna, a ten oddalał się w czasie.
Pan Marek, drobny przedsiębiorca, człowiek zacny i znany nie tylko w samej Przytocznej, interweniował gdzie tylko można, do prokuratury, do sanepidu, do wysoko postawionych przyjaciół, aby dowiedzieć się kiedy zobaczy ciało syna.
W tej koszmarnej sytuacji chodziło rodzinie o to, żeby pochować Darka przed świętami. Byli dobrej myśli. - Liczymy na to, że będziemy mogli pochować syna w Wielką Sobotę i tak wstępnie umówiliśmy się z naszym księdzem - mówił w minionym tygodniu pan Marek.
No i dopięli swego. Ciało Darka spoczęło na cmentarzu w Przytocznej w minioną sobotę. Zgodnie z procedurami na pogrzebie być mogli nieliczni.
Sądząc jednak po wieńcach i kwiatach złożonych na mogile, już po uroczystościach oficjalnych grób Darka odwiedziło więcej osób. Był we wsi lubiany, więc przyjaciele nie zawiedli nawet w takiej chwili.
Tymczasem oprawca czeka na swój los w areszcie śledczym. Krystianowi M. prokuratura postawiła zarzut uszkodzenia ciała ze skutkiem śmiertelnym. - Grozi za to od pięciu do 25 lat pozbawienia wolności lub dożywocie - mówi Janusz Kodź prokurator rejonowy w Międzyrzeczu.
Nawet jednak najwyższy wymiar kary nie przywróci życia 35-latkowi. Podpora życia pana Marka i jego żony spoczęła na cmentarzu. Pozostali sami.
Są córki, które opiekują się rodzicami. - One jednak mają swe własne rodziny, a to Darek był naszą domową podporą - wspomina mężczyzna ściskając dłoń zrozpaczonej żony, choć sam wilgotnymi oczyma spogląda gdzieś w dal.