Tego jeszcze w Wielką Sobotę w Sanktuarium Matki Bożej Cierpliwie Słuchającej nie było. W samo południe brama wjazdowa zamknięta! Na szczęście furta otwarta. Normalnie w taki dzień kłębiłyby się tutaj tłumy wiernych. Dziś pusto wszędzie, głucho wszędzie.
Dopiero na głównym placu spotykamy samotnego kapłana. Siedzi na krześle i w promieniach słońca kontempluje tę słoneczną w tym miejscu rzeczywistość.
Jak się okazuje czeka na wiernych, którzy chcieliby przystąpić do spowiedzi. - W zakrystii, przy wejściu bocznym, jest wewnątrz zimno, więc postanowiłem nieco rozgrzać się w słońcu, bo nikt dotychczas nie dotarł - tłumaczy ksiądz Przemysław, jakby nieco się usprawiedliwiając.
Dopiero, kiedy reporter wspomina, że dobrze robi, bo koronawirus nie cierpi ciepła, kapłan rozluźnia się. - No to dobrze zrobiłem - wzdycha. A w zakrystii rzeczywiście chłodno jest.
Nic dziwnego, że rozsądnym było przenieść się na nasłoneczniony plac. Jak wynika z naszej rozmowy, ksiądz Przemysław nie ma za złe parafianom, że do spowiedzi nie przyszli.
- W dobie tego, co dzieje się dookoła nas trudno się temu dziwić, a nawet należy pochwalać, że pozostali w domach nie narażając siebie i innych - mówi. - We wszystkim bowiem należy zachować rozsądek.
I kiedy w końcu zbliża się trzynasta przed obliczem duchownego staje jedyna tego dnia wierna. Oczywiście przy udzielaniu spowiedzi nie byliśmy, ale sądząc po tym co zobaczyć można było w zakrystii, zachowano daleko idące środki ostrożności, a wierna od spowiednika była w odległości ponad dwóch metrów.
Po spowiedzi odwiedziła bazylikę. W drzwiach wspomniała jeszcze reporterowi, że teraz pora na żarliwą modlitwę. Nie trudno zgadnąć w jakiej intencji.