Józefa K. (64 l.) zniknęła w święta Bożego Narodzenia. Jeszcze w Wigilię widziała ją sąsiadka z kamienicy na ul. Powstańców Wielkopolskich w Skwierzynie (woj. lubuskie). Po prawie miesiącu kobieta zgłosiła pracownicom opieki społecznej, że z Józią musiało się stać coś złego. Podejrzenia potęgował fakt, iż w mieszkaniu na parterze dobrze się nie działo. Józia bowiem z zapamiętaniem katowała swego faceta. - Jakiś czas temu to tak go stłukła, że złamała mu rękę - wspomina sąsiadka. - A ten biedaczek nawet do szpitala się nie zgłosił, bo nie ma ubezpieczenia.
W końcu w miniony czwartek do drzwi mieszkania Tadeusza M. zapukali policjanci. Ten zeznał, że jego kobieta jeszcze przed świętami, ku jego rozpaczy, zabrała rentę i wyjechała do rodziny pod Gorzowem Wielkopolskim. Jednak kryminalni szybko ustalili, że rodzina nie widziała Józefy od kilku lat. Wtedy śledczy postanowili przyjrzeć się posesji w centrum Skwierzyny.
Tadeusz M. walił akurat z kumplem kolejną tego dnia nalewkę. Ku osłupieniu kryminalnych, jakby przeczuwając, że to może być jego ostatnia na długie lata butelczyna, zapytał, czy może ją dopić. Przeszukanie mieszkania nie przyniosło efektów. Za to kiedy mundurowi weszli do komórki na podwórzu, włosy stanęły im dęba. Oto pod stertą szmat znaleźli poranione nogi kobiety wraz z jej miednicą. Brakowało korpusu, ramion i głowy.
Kiedy Tadeusz M. trzeźwiał na dołku, policja intensywnie przeszukiwała teren. Nadaremno. Jak powiedział "SE" jeden z sąsiadów, Tadziu był złomiarzem, więc pewnie wywiózł tym swoim wózeczkiem porąbane elementy Józki nad Wartę i tam zatopił. Skwierzynianina prokurator przesłuchał w sobotę. Zatrzymany twierdził, że nie zabił swej kobiety, a jedynie znalazł jej martwe ciało. - Chyba zwariowałem, że wpadłem na pomysł, aby porąbać jej zwłoki - stwierdził podczas przesłuchania. Później jednak dodał, że zależało mu także, aby dalej pobierać za Józkę jej rentę.
Jak wykazała pierwsza sekcja, ciało rzeczywiście rozczłonkowano po śmierci. Nie udało się jednak ostatecznie ustalić przyczyny zgonu. Prokurator postawił mężczyźnie dwa zarzuty. Zabójstwa i zbezczeszczenia zwłok. Kiedy zatrzymany usłyszał, że za jeden zarzut grozi mu dożywocie, a za drugi pięć lat odsiadki, to pękł. Z wielką dokładnością wskazał śledczym miejsce, gdzie w nurty warty wrzucił głowę, ramiona i korpus kobiety. Płetwonurkowie szybko znaleźli głowę i ramiona.
Skąd ta gorliwość Tadeusza? - Dopiero kiedy będziemy mieli wszystkie elementy ciała, przeprowadzimy sekcję, która powinna ustalić co było przyczyną śmierci - mówi prokurator Roman Witkowski z Gorzowa Wielkopolskiego. Paradoksalnie więc Tadeuszowi M. zależy na odnalezieniu wszystkich elementów poćwiartowanej przez niego Józefy.