Kiedy w małej Przytocznej (woj. lubuskie) otwarto nad jeziorem promenadę, szybko opanowali ją miejscowi „koneserzy trunków wyskokowych”. Nie wiadomo, co do tej ekipy ciągnęło Dariusza W., który pracował ciężko w firmie ojca. Zgubił go fakt, że miał pieniądze, bo jego kolesie szybko zaczęli go traktować jak dojną krowę.
W minioną sobotę gromadka piła od rana na umór – wszystko na koszt ofiary. Ten w końcu postanowił zakończyć imprezę. Zakupił ostatnie piwa, którymi nie zamierzał się już z nikim dzielić. „Maliniak” jednak nie chciał się na to zgodzić. Świadek zdarzenia mówi nam, że w pewnym momencie przewrócił on kolegę i zaczął go kopać. Kiedy mężczyzna przestał się ruszać, kompani wypili jego ostatnie zakupy i odeszli, jak gdyby nigdy nic. Świadek podszedł wówczas do niego i zszokowany stwierdził, że ten nie daje oznak życia.
Przybyli na miejsce ratownicy podjęli reanimację. Szanse na przywrócenie czynności życiowych były jednak nikłe. - Z uszu ciekła mu krew. Miał ją nawet w oczach - mówi świadek akcji reanimacyjnej. W jej trakcie nagle, ku zaskoczeniu wszystkich, na miejsce zdarzenia powrócił Krystian M. Był tak pijany, że nie pamiętał, aby kogoś pobił, więc... wrócił na imprezę. - Postawiliśmy sprawcy zarzut uszkodzenia ciała ze skutkiem śmiertelnym za co grozi od 5 do 25 lat więzienia, albo dożywocie - mówi prokurator rejonowy w Międzyrzeczu Janusz Kodź.