Pierwszy na palcu pojawił się Krzysztof Skibicki na wózku inwalidzkim cieszył się, że są dojazdy dla niepełnosprawnych. Wkrótce robotę rozpoczęli akustycy, a kiedy z głośników rozległo się gromkie raz, dwa, raz, dwa, czyli godzinę przed rozpoczęciem, zaczęli po placu rozprowadzać się przystojniacy w błękitnych koszulach. I tylko wnikliwy obserwator zauważał wężyki na ich szyjach. Co chwila dyskretnie podnosili ręce do ust i szeptem gadali. Tak postępują profesjonaliści, a nie sztywniaki z filmu ,,Bodyguard''.
Kiedy na placu przed Domem Joannitów pojawili się lokalni oficjele, to okazało się że szybciej od nich robotę odwaliły... dziewczyny od roznoszenia ulotek. Rozprowadziły je błyskawicznie i się ulotniły.
Na godzinę przed przybyciem Prezydenta pojawiła się na placu pani Ola Molińska z córeczką Zosią i resztą familii. Zajęli miejsce w pierwszej ławce, co zresztą było postanowione, bowiem dziewczynka miała wręczyć Prezydentowi bukiet pięknych biało - czerwonych róż.
Prezydent przyjechał i ruszył w tłum. Odezwały się też gwizdki i trąbki kontrmanifestantów. Na wojnie na gwizdki i gwizdy się nie skończyło, bowiem doszło do delikatnych na szczęście przepychanek. Twarzą kontrmanifestacji była tyleż piękna co energiczna studentka dyplomacji, jak się później od niej samej dowiedzieliśmy, o imieniu Kinga.
Kordon policji, czego Sulęcin w swej historii nie widział, sprawnie rozdzielił jednych od drugich. Po swym wystąpieniu Prezydent wrócił do dudabusa. Wyjeżdżając, zza przedniej szyby pomachał jeszcze uczestnikom i ruszył na kolejne spotkanie. Tymczasem, sądząc po komentarzach wychodzących z placu uczestników i to różnych opcji, wydarzenia sprzed Domu Joannitów jeszcze długo będą w Sulęcinie przedmiotem komentarzy. Na pewno do 12 lipca.