Od ataku serca Panią Joannę z Piesek pod Międzyrzeczem uratowały jej koty. Opiekuje się trzema przybłędami. To dla nich głównie kupiła zgrzewkę mleka w markecie. Niby nie powinno się karmić kocic mlekiem, ale cóż, skoro one to uwielbiają. Był po ranek,tuż przed siódmą, kiedy nalewała akurat do kociego rondelka mleczko. I wtedy zobaczyła, że z kartonika wystaje coś przypominającego sznureczek. Próbowała sznureczek wyciągnąć. Ale gdzie tam. Ani rusz. W końcu chwyciła za nóż. Rozerwała wieczko kartonika i... omal nie zemdlała.
Oto sznureczek okazał się być mysim ogonkiem. W kartoniku na dnie spoczywały zaś dwie martwe myszki. Szok! - Za chwilę miałam mleko dolać do swej kawy - mówi kobieta. Jeszcze rankiem o swym znalezisku poinformowała producenta oraz sanepid w pobliskim Międzyrzeczu. Jak powiedział ,,SE" szef międzyrzeckiego sanepidu, wina na pewno nie leży po stronie marketu w którym kobieta zakupiła mleko. Krótko po niecodziennym znalezisku odwiedził Panią Joannę w Pieskach przedstawiciel producenta, jednak nie uwierzył w opowieść kobiety. Stwierdził, że jest rzeczą niemożliwą, aby miało takie zdarzenie miejsce. - Zasugerował, że myszki mogły dostać się do kartonu już po otwarciu w domu - mówi mieszkanka Piesek.
Jak podkreśla Pani Joanna, zgłosiła sprawę mediom i sanepidowi ku przestrodze dla innych konsumentów. Sama nie zamierza domagać się jakiegokolwiek zadośćuczynienia. Sprawę ostatecznie wyjaśnić by mogła jedynie sekcja zwłok myszek, bowiem, jak ustalił ,,SE'', jeżeli znalazły się w kartonie u producenta, to zostały... spasteryzowane. A więc nie rozpoczęły się procesy gnilne. Co innego gdyby weszły do mleka w domu pani Joanny. Tylko kiedy? Skoro kobieta znalazła, jak twierdzi, mysie truchło zaraz po otwarciu kartonika z mlekiem. No i od tego czasu kupuje dla swych kotów i rodziny mleko tylko w butelkach.