Sytuacja w DPS w Kaliszu zaczęła być ciężka na początku kwietnia. COVID-19 stwierdzono u kilku pracowników. Niestety zakażenia poszły lawinowo. Najciężej chorych pensjonariuszy ewakuowało w trzech turach wojsko. Niektórzy trafiali do szpitala zakaźnego w Wolicy k. Kalisza, żeby ich nie narażać na dłuższą podróż, ale niektórzy musieli też jechać do oddalonego o ponad 100 kilometrów Poznania.
CZYTAJ: Dramatyczny apel pracowników DPS w Kaliszu! Są na skraju wyczerpania
Od momentu wykrycia pierwszego przypadku koronawirusa zmarło już 41 osób. Zdaniem pracowników, można było tego uniknąć! - Niestety pani dyrektor mówiła, że koronawirus to przeziębienie i sama wchodziła do osób, które przyjechały z zamkniętych przez COVID-19 szpitalnych oddziałów bez rękawiczek i maseczki - opisują pracownicy DPS. Pani dyrektor miała też lekceważyć informacje od personelu, że mieszkańcy ośrodka mają objawy zakażenia koronawirusem. - Mówiła nam, że to zwykłe przeziębienie i że z jednego talerza z nimi nie je - dodają. Na efekt nie trzeba było czekać. Zachorowała także dyrekcja i administracja placówki. - Od 1 czerwca wróciła do pracy i grozi nam zwolnieniem, ale my nie będziemy milczeć - powiedziała SUPER EXPRESSOWI jedna z pracownic DPS.
Na proteście pojawił się wiceprezydent Kalisza Mateusz Podsadny, który rozmawiał z pracownikami DPS. - Jestem tutaj dla pracowników. Profesjonalnie służby pracują, ale na wyniki musimy poczekać. Wtedy podejmiemy decyzję - mówi wiceprezydent Podsadny.
Sprawą zajmuje się już prokuratura.