Ta historia jest przerażająca i pokazuje, że w czterech ścianach dochodzi czasami do największych dramatów. Jarosław K. nie był ani dobrym mężem, ani ojcem. Często się awanturował, wyzywał wszystkich, bezpodstawnie krytykował. Niszczył meble, domowe sprzęty. Przerażona żona z dziećmi często ratowała się przed mężem katem ucieczką. Zdarzało się, że nocowała u znajomych, zdarzało się też, że spała po prostu w lesie.
Tego dnia, gdy doszło do podpalenia, Jarosław K. przyszedł do domu z małym kotkiem. Chciał go dać córce, ale Renata K. nie mogła się na to zgodzić, ponieważ jej starszy syn jest na sierść kota uczulony. Był czerwiec 2020 roku. - Przyniósł małego kotka dla córki. Nie zgodziłam się na to, bo Kacper jest uczulony. Mąż zaczął mi ubliżać. Syn stanął w mojej obronie i powiedział do niego, żeby się tak do mnie nie odzywał. Jarek poszedł do siebie, do pokoju. Walił drzwiami, lodówką, przyczepił się do siostry Karoliny. Poszedł na górę, potem znowu do pokoju i znowu na górę. Później wyszedł – relacjonowała wydarzenia z czerwcowego wieczoru Renata K. Relację z procesu opisał lokalny, koniński portal lm.pl.
Jarosław K. poszedł na strych i tam rozpoczął realizację swojego chorego planu. Jak można przeczytać w akcie oskarżenia wylał na dywan naftę i podpalił. Gdy wychodził z domu, rzucił w stronę szwagierki, która też mieszkała w tym domu: - Żegnaj szwagierko, podpaliłem górę, spalicie się wszyscy. Kobieta od razu powiedziała o tym siostrze, a ta natychmiast pobiegła na strych. - Zobaczyłam płomienie, które szły w moją stronę – mówiła w sądzie Renata K. - Uciekałyśmy, tak jak stałyśmy. W piżamach i na boso. Furtka i brama były zamknięte na klucz. Zrobił to, żeby utrudnić nam ucieczkę. Krzyczałyśmy: „co ty zrobiłeś?!“, a on pokazał siostrze tylko środkowy palec – dodała. Po straż zadzwonił syn Jarosława K. Mimo że ogień nie zdążył przedostać się na parter budynku, straty i tak były olbrzymie i wyniosły 50 tys. zł. Prokuratura Rejonowa w Koninie postawiła Jarosławowi K. zarzut nieudolnego usiłowania pozbawienia życia wielu osób i znęcanie się nad rodziną. Jarosław K. twierdzi, że nikogo nie chciał zabić, a ogień pojawił się na strychu przez przypadek.